Tej nocy nie zmrużył oka nawet przez chwilę. Jego głowę zaprzątało
zbyt wiele myśli, które były jak roje pszczół. Próbował sobie wmówić, że to
wszystko było zaledwie przypadkiem czy też zbiegiem okoliczności, ale z
doświadczenia wiedział, że przypadkowo to się nie dzieje nic. Wszystko ma swój wytyczony
cel.
Było już po czwartej, kiedy wyszedł na balkon, trzymając w dłoni
szklaneczkę, do połowy napełnioną złotawym płynem, a do tego z lodem. Czy jakby
to powiedzieli pesymiści, ze szklaneczką, która w połowie jest pusta. Niebo
powoli zaczęło się rozjaśniać, w niektórych domach paliły się już światła, a co
chwilę było słychać warkot samochodowego silnika. W końcu to Nowy Jork –
miasto, które nigdy nie śpi.
Czuł niepokój, który zaciskał się niczym pięść na jego gardle i
sprawiał, że oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Chciałby, żeby ten
ferment okazał się bezpodstawny i jedynie potwierdzeniem jego zbytniej paranoi.
Ale w głębi siebie czuł, że jego przypuszczenia są prawidłowe. Było zbyt dużo
punktów, które się ze sobą pokrywały. Zbyt dużo zbiegów okoliczności. Takie
rzeczy nie dzieją się naprawdę. Może w książkach czy filmach, ale nie w
prawdziwym życiu.
Udało mu się doczekać do szóstej, chociaż to było bardzo trudne. Przez
cały czas chodził po domu i zaglądał do pokoju synka. Próbował skupić się nawet
na innej sprawie, zdecydowanie mniej ważnej, ale szło mu to bardzo, ale to
bardzo marnie. Czuł się bezbronny i nieporadny, co mu się bardzo nie podobało i
co zdarzało mu się rzadko. Ostatnim razem czuł się tak w chwili, gdy Sarah
Lawson chciała pozbyć się ich dziecka. J e g o dziecka. Ona nie miała do Iana
już żadnych praw. Nawet prawa, by na niego patrzeć.
Zadzwonił do Esme, na wstępie przepraszając, że budzi ją o tak
wczesnej porze. Czuł wyrzuty sumienia, że tak rano wyciąga ją z łóżka i obiecał
sobie, że jej to wynagrodzi. Jednak Esme była jego matką, więc nie była na
niego zła i zapewniała, że nic się przecież nie stało. Edward był pewien, że
Esme Cullen, to najcudowniejsza kobieta jaką można spotkać w życiu. I zarazem
najlepsza matka. Nosiła chęć pomocy i do każdego wyciągała pomocną dłoń.
Jeszcze nikogo nie odrzuciła. Nie klasyfikowała ludzi, nie oceniała nikogo po
pozorach i Edward był przekonany, że na świecie nie było osoby, której ta
kobieta by nienawidziła. Po prostu Esme została pozbawiona uczuć apatii.
Po telefonie do Esme, zadzwonił do Nikka, bo wiedział, że ma teraz
służbę i nie będzie budził kolejnej osoby.
– Cullen, czy ty nie możesz spać? – zapytał z nutką rozbawienia w
głosie.
– Można tak powiedzieć – mruknął, przygotowując sobie ubrania. – Masz
dla mnie te dokumenty?
– Jeszcze nic nie znalazłem. – Razem z tymi słowami zatliło się w nim
ziarenko nadziei, że może jednak nie wszystko stracone. – Aż tak bardzo ci na
tym zależy?
– Bardziej niż możesz to sobie wyobrazić – mruknął. – Będę u Ciebie za
jakieś pół godziny, maks godzinę. Wyszukaj dla mnie w bazach danych dziewczynę,
która nazywa się Bella Swan.
– Tak jak ta, której kazałeś mi szukać w odzyskanych dokumentach
Baileya? Poza tym możesz to przecież zrobić sam. Masz dostęp do baz danych.
Usłyszał jak pod dom zajeżdża samochód i przez okno zobaczył czarnego
Mercedesa Carlislea. Wyszedł z sypialni i ruszył na dół, nadal przyciskając
słuchawkę do ucha.
– Na komisariat mam bliżej niż do twojego biura. Zacznij jej szukać, w
porządku? Ja zaraz wyjeżdżam. Będę miał u ciebie ogromny dług wdzięczności.
– Na pewno go wykorzystam.
Po tych słowach Edward się rozłączył i otworzył drzwi. Przywitał mamę
cmoknięciem w policzek, a ojcu skinął głową i uścisnęli sobie ręce.
– Synku, czy ty masz jakieś kłopoty?
Młody detektyw uśmiechnął się mimowolnie. Właśnie takie były matki.
Zawsze się o ciebie martwiły. I zbyt często miały w głowie jedynie czarne
scenariusze. Doskonale pamiętał, jak jakieś dwa lata temu w telewizji puszczali
nagranie z wypadku, w którym został zmasakrowany szary samochód, a do tego
powiedziano, że został ranny p o l i c j a n t. Nie wiadomo było czy z tego
wyjdzie – i nie wyszedł, zmarł dwie godziny później. Na nieszczęście Esme to
oglądała i od razu pomyślała, że to może być jego samochód, bo s z a r y.
Nieważne, że to był Ford a nie Volvo. I nie ważne, że policjant a nie detektyw.
Od razu sięgnęła po telefon i zaczęła wydzwaniać do syna, który odebrał DOPIERO
po czterech sygnałach. Pierwsze co usłyszał w słuchawce, to szloch matki.
Minęło kilka długich minut, zanim zdążył uspokoić kobietę i dać jej do
zrozumienia, że jego nie ma nawet na miejscu zdarzenia.
Darował sobie kawę, bo podczas swojej wędrówki po domu wypił już dwie.
A obiecał sobie poprawę nad tym aspektem. Cóż... nasze postanowienia nie zawsze
są realizowane. Nie on pierwszy i nie ostatni. Chociaż był pewien, że gdy znów
ponowi badania, Carlisle i Esme nie dadzą mu spokoju. Zdjął spodnie od piżamy,
cisnął je na półkę i ubrał pierwsze co mu wpadło w ręce, czyli zwykłe dżinsy i
biały T-shirt z czarnym nadrukiem.
Nowojorczykom bynajmniej nie przeszkadzała wczesna pora i gdy jechał
na komisariat, utknął w sporym korku, a na chodnikach ludzie pędzili do pracy
czy na zakupy, przeciskając się przez tłumy. Nowy Jork w ciągłym ruchu.
Wszedł do niewielkiego gabinetu Tremaina z biurkiem i mnóstwem szafek
zapełnionych segregatorami i aktami z przeróżnych spraw. Na biurku, oprócz
laptopa i sterty papierów w kompletnym nieładzie, stała także lampka i
oprawiona fotografia jego piętnastoletniej córki, bardzo podobnej do niego.
Odziedziczyła po nim kolor włosów i szare oczy. Edward miał okazję kilka razy
ją spotkać.
– Aż tak ci śpieszno? – Usłyszał zamiast powitania oraz został
obdarzony kpiarskim uśmieszkiem, czego nie skwitował w żaden sposób.
– Znalazłeś coś? – zapytał,
siadając naprzeciw biurka w mało wygodnym fotelu.
Nick zaczął uderzać palcami w klawiaturę i kilka razy kliknął myszką.
Gdy skończył, spojrzał na detektywa, opierając się w fotelu i kładąc ręce na
podłokietnikach.
– Wpisałem do bazy danych tą całą Bellę Swan i znalazłem tylko jeden
wynik. – Odwrócił w jego stronę monitor.
Imię: Bella
Drugie imię: –
Nazwisko: Swan
Data urodzenia: 24 luty
1948r.
Edward ujrzał pulchną kobietę, z twarzą pokrytą zmarszczkami, oraz
siwymi włosami, mieszkankę Miami. Z dalszych informacji wyczytał, że została
wdową pięć lat temu i ma dwoje synów.
Niekarana. Musiał przyznać sam przed sobą, że ciężar spadł mu z serca, choć
uczucie niepokoju nie zniknęło.
– To nie o nią mi chodziło.
– Też tak myślałem. – Kiwnął głową i przekręcił monitor do siebie.
Kilka kliknięć myszką i znów utkwił spojrzenie w Cullenie. – Ale tak sobie
pomyślałem, że Bella może nie być pełnym imieniem, prawda? Moja żona chciała
nazwać naszą córką Isabella... – na tę wzmiankę serce detektywa mocniej zabiło
– twierdziła, że Bella będzie ładnym zdrobnieniem. No więc pozwoliłem sobie
wprowadzić do bazy także Isabella Swan. Znalazłem pięć wyników.
Tym razem nie odwrócił w jego stronę monitora, a wysunął szufladę i
wyjął brązową teczkę, którą mu podał. Edward ze ściśniętym gardłem ją otworzył.
Co się ze mną dzieje?! Pierwsza na
pewno nie była TĄ Bellą. Miała trzydzieści jeden lat, długie blond włosy,
zielone oczy i uczyła matematyki w Filadelfii. Wyszła za mąż za kardiochirurga
i mają dwójkę pięcioletnich bliźniaczek. Niekarana. Odłożył kartkę na blat
biurka powoli, z wahaniem.
Znów pudło. Dziewczyna na zdjęciu była mieszkanką Nowego Jorku, miała
może i dwadzieścia dwa lata, ale wyglądała o wiele gorzej. Karana kilkakrotnie
za posiadanie narkotyków. Przyłapana na prostytucji. Wdawała się
niejednokrotnie w awantury. Nie. To na pewno nie ona.
Gdy odłożył również tę kartkę na biurko i spojrzał na kolejny wynik
wyszukiwania, wstrzymał oddech.
Imię: Isabella
Drugie imię: Marie
Nazwisko: Swan
Data urodzenia: 13 wrzesień
1995r.
I wiele więcej informacji. Jej rodzice zmarli w wypadku samochodowym,
gdy dziewczyna miała pięć lat i trafiła do domu dziecka. Gdy z niego wyszła,
znalazła pracę w kręgielni, gdzie poznała Mary Alice Brandon i z którą kilka
miesięcy później zamieszkała. Studentka prawa. Niekarana.
Teraz już nie było mowy o przypadku. Wszystko stało się jasne. Miała
zginąć, bo odkryła czym zajmował się William Bailey. Zdecydowanie musiał ją
chronić. Jeśli Will w jakikolwiek sposób dowiedziałby się, że ona jednak żyje,
chciałby dokończyć swoją robotę.
– Jak poszukiwania Baileya? – Edward złożył kartkę na cztery i schował
ją do tylnej kieszeni dżinsów, czego inspektor w żaden sposób nie skomentował.
Zabrał jedynie teczkę i schował ją z powrotem do biurka.
– Wysłaliśmy za nim oddział. Komórka ostatnio była dostępna w miejscu,
gdzie mieścił się jego dom. Wiedział dokładnie, jak zniknąć. Ale nie uda mu
się. Żyjemy w czasach unowocześnionych. Każdy twój ruch jest śledzony, bo
kamery są rozsiane po różnych kątach. Uruchomiliśmy program rozpoznawania
twarzy, ale to, niestety, potrwa. Próbowaliśmy od Michaela wyciągnąć jakieś
informacje na temat jego ludzi, ale znał jedynie ich imiona. Pokazaliśmy mu
jednak te portrety, które zdobyliśmy dzięki Coldwellowi. Potwierdził, że to
ludzie od Williama. Już są poszukiwani. Nazywają się...
– Dobra. Zajmijcie się tym. Gdyby coś się działo, gdybym był
potrzebny, wiesz gdzie mnie szukać.
Podniósł się i wyszedł bez żadnego pożegnania. Jego głowa była
zaprzątnięta Bellą. Wyjął kartkę dopiero w samochodzie i rozłożył ją na
kierownicy, przyglądając się fotografii dziewczyny. Pewne siebie spojrzenie,
delikatny uśmiech, włosy spływały delikatnymi kaskadami na jej ramiona.
Wyjął telefon i wybrał numer dziewczyny. Ale zważywszy na wczesną
porę, postanowił napisać jej wiadomość.
Gdy już wstaniesz,
zadzwoń do mnie. Edward.
Do romantyków to on nie należał.
Włączył się do ruchu i kolejne minuty spędził w korku, a wydrukowana
kartka leżała na fotelu pasażera. Dochodziła ósma, więc Stacy na pewno nie było
jeszcze w pracy. Chociaż... czasami lubiła przychodzić wcześniej, gdy nie mogła
spać, bądź gdy coś ją dręczyło. Praca była jej odskocznią. Była niewielka grupa
osób, o którą Cullen się troszczył, ale ona na pewno do niej należała.
Bella też.
Jakby na zawołanie, telefon zaczął wibrować. Ruszając powoli za
sznurem samochodów, wygrzebał telefon z kieszeni i zobaczył jej imię. Odebrał
bez wahania i przełączył na zestaw głośnomówiący.
– Cześć. – Usłyszał jej głos, bynajmniej nie brzmiał tak, jakby co
dopiero wstała. – Czy coś się stało, Edwardzie?
– Cześć. Nie – zapewnił pośpiesznie. Dlaczego nie pomyślał, że może ją
wystraszyć? – To znaczy tak, ale nic złego, nie powinnaś się o nic martwić. Mam
coś co powinno poprawić ci humor.
– Jak to?
– Dowiesz się wszystkiego, gdy do ciebie przyjadę.
– Czyli chciałeś podjudzić moją ciekawość i sprawić, bym czekała do
twojego przyjazdu z niecierpliwością?
Uśmiechnął się mimowolnie.
– Właśnie dokładnie taki miałem plan, Bello.
Zamienili jeszcze kilka zdań, potem się pożegnali. Musiał przyznać, że
im dłużej znał Belle, czy też Isabelle, tym przyjemniej się im rozmawiało. A
nawet coraz lepiej czuli się w swoim towarzystwie. Cieszył się też, że Ian ją
polubił. Choć jednocześnie się bał, że Bella z ich życia zniknie na dobre i
jego syn w jakiś sposób to przypłaci. W końcu wiadomo, jak łatwo dzieci
przywiązują się do ludzi. Szczególnie do tych, którzy są dla nich tak dobrzy,
jak Bella dla Iana.
Stacy nie było. Edward nigdy nie przestrzegał ścisłych godzin pracy
wobec pracowników. A właściwie pracowniczki. Nie zatrudniał więcej osób, innych
detektywów. Nie umiałby powierzyć komuś innemu zdania, które zostało zlecone
jemu. Skąd miałby pewność, że dana osoba spełnia wszystkie swoje obowiązki w
największym stopniu? Musiałby monitorować każdy jej, bądź jego, ruch. A to by
oznaczało, że i tak wykonywałby tyle pracy ile wykonywał teraz.
Miał duże problemy z zaufaniem, to pewne.
Usiadł przed laptopem, który wcześniej wyjął z pokrowca i gdy się
włączał, poszedł do niewielkiego aneksu kuchennego, gdzie zaparzył dwie kawy.
Dla siebie i swojej sekretarki. Drugi kubek zostawił na biurku Stacy i wrócił
do siebie.
Najpierw wydrukował zdjęcie Williama. Chciał je pokazać Belli i
sprawdzić, czy sobie go przypomni. Ciekawe, czy go kochała? Ta myśl wydała mu
się niepokojąca, ale szybko ją odrzucił. Musiał zająć się pracą. Przede
wszystkim. Na koniec wyszukał tą całą Mary Alice.
Imię: Mary
Drugie imię: Alice
Nazwisko: Brandon
Data urodzenia: 05 lipiec
1994r.
Dziewczyna, czy też raczej kobieta, była bardzo ładna. Miała długie,
brązowe włosy i nieco chochlikowaty typ urody. Studiowała architekturę na tej
samej uczelni co Bella. Edward miał także jej adres oraz numer telefonu. Także
informacje, że raz dostała mandat za przekroczenie prędkości.
To także wydrukował i wraz ze zdjęciem Williama schował do teczki. Znalazł
na dysku skaner z portretów pamięciowych i z nimi zrobił dokładnie to samo.
– Puk, puk! – Podniósł głowę i zobaczył w drzwiach swoją sekretarkę,
asystentkę, przyjaciółkę. Ubrana była w kremową sukienkę, ściśle przylegającą
do jej ciała i sięgającą przed kolano, na krótki rękaw, z dekoltem w kształcie
serca. – Dzięki za kawę. Mogę na chwilkę?
– Naturalnie. Wchodź. – Odchylił się na krześle, minimalizując
wszystkie otwarte programy, pliki i foldery, a w tym samym momencie Stacy
zamknęła za sobą drzwi i usiadła w fotelu naprzeciwko niego. – O co chodzi?
Przez chwilę Stacy Brickle siedziała w milczeniu, wpatrując się
uparcie w swój kubek z kawą. Wiedziała jednak, że komu jak komu, ale Edwardowi
może zaufać i powierzyć każdy sekret. Gdy zginął Gregory w wypadku, Edward
bardzo jej pomógł.
– Wiesz, że nadal kocham Grega, prawda?
– Wiem, Stacy. Nie musisz mnie o tym zapewniać. – Posłał jej krzepiący
uśmiech. – Spotykasz się z kimś. To chciałaś mi powiedzieć?
– Naprawdę jesteś dobrym detektywem. Tak. Spotykamy się od miesiąca.
Nie chciałam mówić, by nie zapeszać no i nie wiedziałam co z tego wyjdzie. Ale
wychodzi z tego coś poważnego. On wie o moim mężu. I o tym, że zawsze będzie
częścią mojego życia. I jako pierwszy to akceptuje. Wszyscy uciekali gdy
usłyszeli, że jestem wdową.
– Stacy, posłuchaj... może nie jestem najlepszym doradcą w sprawach
sercowych, bo jakie ja mam na tym polu doświadczenie? Kobieta, z którą kiedyś
byłem wypaliła, że chce zabić moje dziecko. Jednak mogę ci szczerze powiedzieć,
jak szef i przyjaciel, że jeśli jesteś gotowa, by związać się z kimś na
poważnie i jeśli tego chcesz, to bądź
szczęśliwa. Ale jeśli cię skrzywdzi, to go znajdę chociażby na końcu świata.
Napięcie z niej jakby wyparowało i z cichym śmiechem, uniosła ręce ku
górze.
– Dobra, już. Dziękuję, Edwardzie. – Obeszła biurko szybkim krokiem i
uściskała go mocno. – Idę zająć się pracą.
Było już po czternastej, a on nadal siedział w swoim gabinecie, choć
miał się już zbierać, kiedy do środka wszedł Erick Smith. Detektyw zaprosił go
gestem ręki by wszedł i usiadł, co też mężczyzna zrobił.
– Chciałem panu podziękować, panie Cullen. – Jego brązowe oczy
zalśniły od łez. – Oddał nam pan syna.
– Zrobiłem wszystko co mogłem, panie Smith. Resztą zajmą się już moi
koledzy z policji. Oczywiście w razie potrzeby, proszę do mnie dzwonić. A jak on
się czuje?
– Och, lepiej, lepiej. Megan codziennie do niego przychodzi. Czasami
także jej matka. Strasznie miła kobieta. Przeprosiła nas, chociaż to nie ona
zawiniła, a jej cholerny mąż. Policja przesłuchała Davida dziś rano. Powiedział
wszystko co wiedział i na pewno będzie sprawa. Już wynająłem dla niego
prawnika. Mówił, że jeśli dobrze pójdzie, dostanie jedynie karę w zawieszeniu.
W końcu sam jest poszkodowany.
– Najprawdopodobniej tak właśnie będzie. Proszę dać mi znać, kiedy
będzie rozprawa i o której godzinie, a przyjdę.
Zatrzymał samochód przed domkiem nad jeziorem. Bella stała na pomoście
i słysząc warkot silnika, odwróciła się i pośpiesznie ruszyła w ich stronę. Jej
twarz ozdabiał szeroki uśmiech, który dodawał jej jedynie uroku. Nie mogąc się
powstrzymać, Edward na przywitanie złożył delikatny pocałunek na jej wargach.
– Co to za niespodzianka? – zapytała podekscytowana i zadowolona z
takiego przywitania, biorąc Iana na ręce. – Chodźcie. Zrobiłam ciasto
czekoladowe.
Pół minuty później siedzieli przy kuchennym stole, na którym stało
ciasto i leżała teczka z dokumentami, które udało mu się znaleźć. Nie wiedział
czego może się spodziewać, gdy Bella je zobaczy, dlatego też nastawił się na
wszystko.
Co będzie, to będzie.
– Udało mi się dowiedzieć kilku rzeczy na twój temat – powiedział
zgodnie z prawdą, a jej oczy zabłysły dziwnym blaskiem, którego nie mógł
rozszyfrować i który na pewno nie był ekscytacją. Wyjął kartki i podsunął jej.
Zdjęcie Williama i informacje o pannie Brandon nadal leżały w teczce. –
Nazywasz się Isabella Marie Swan. I pochodzisz z Nowego Jorku.
Tym razem wyjął informacje na temat jej przyjaciółki i położył przed
nią kolejne kartki.
– To twoja przyjaciółka i z nią mieszkasz. Przypominasz sobie? – W
odpowiedzi pokręciła jedynie głową, ale nic nie powiedziała. – W porządku. Mamy
czas. Chciałabyś może się z nią skontaktować? Zadzwonić bądź porozmawiać?
Czekał cierpliwie na odpowiedź, co zajęło dobrych kilka minut. Zerknął
na syna, który z szerokim uśmiechem pałaszował ciasto przygotowane przez Bellę.
Przez żołądek do serca. Cóż, serce jego syna na pewno zdobyła.
– Ja... nie – odpowiedziała w końcu. – Nie pamiętam jej. Nie jestem
gotowa.
Dlaczego poczuł ulgę?
– W porządku. Nie ma pośpiechu.
Przede wszystkim nie możesz czuć się pod presją. Skontaktujesz się z nią
dopiero, gdy będziesz się czuła na to gotowa. Dobrze?
– Tak. – Uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Dziękuję. Coś jeszcze
udało ci się znaleźć?
Pokazał jej zdjęcie Williama Baileya, ale po jej pytającym spojrzeniu
domyślił się, że jego także nie pamięta. W sumie to i dobrze.
– Ian, my zaraz wrócimy. Nie zjedz całego ciasta, bo później brzuszek
będzie cię bolał.
– Dobse, tato.
– Bello, chodźmy się przejść.
~*~
Korzystając z karty jednorazowego użytku, włożył ją do telefonu. Dał
małemu szczylowi dwadzieścia dolców za wyświadczenie przysługi. Ludzie są
pazerni i dla kasy zrobią wszystko. Nawet małe gnojki. Stojąc na dachu jakiegoś
zatęchłego bloku – na pewno nie tego, w którym mieszkał – wybrał numer, który
miał zapisany na karteczce samoprzylepnej. Uruchomił urządzenie modyfikujące
głos i wcisnął zieloną słuchawkę. Po czterech sygnałach usłyszał jakiś szmer i
w końcu dziecięcy głos:
– Halo?
– Dzień dobry. Czy zastałem pana Cullena?
– Pan Cullen psy telefonie.
Przez chwilę stał zdezorientowany. Czy głos detektywa, który ma
dwadzieścia sześć lat, nie powinien brzmieć nieco... doroślej? Nigdzie nie
wyszukał informacji, że gość ma dzieciaka. A może też używa modernizatora
głosu? Chociaż... wątpliwe.
– Chciałbym rozmawiać z detektywem Edwardem Cullenem. Czy mógłbym go
prosić do telefonu?
– A zalesy kto się pyta. Tatuś posedł na dwól s Bellom.
W jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Bella? W końcu Cullen
uczestniczył w odkryciu machlojek Williama i jego ojczulka. Czyżby dziewczyna
była ich źródłem? Ale nie. Może się mylić. Powoli.
– Isabella Marie Swan? – zaryzykował. A co? I tak go nie namierzą.
– Ano. Coś tatuś wspominał, se tak dziwnie się nasywa. Była
poscelona.
Połączenie zostało przerwane. Musiał wrócić. Jasna cholera!
Jestem! Rozdział udało mi się napisać znacznie szybciej niż to podejrzewałam i szczerze powiedziawszy... ja jestem z niego zadowolona. Z długości także. Pisało mi się go naprawdę szybko i dość przyjemnie. Jak już się wzięłam, to poszło. Pewnie dlatego, że wiedziałam też o czym pisać i miałam uporządkowane, dzięki pewnej osóbce, która jest dla mnie wsparciem.
Chciałam wam podziękować za komentarze pod poprzednią notką. Postaram się dodać rozdział najszybciej jak będzie to możliwe, ale wszystko w tym przypadku zależy od czasu. Pracuję też nad nowym blogiem i jemu także muszę poświęcić swoją uwagę. Mam nadzieję, że to co dla was szykuję, wam się spodoba.
Pozdrawiam,
Mrs.Cross!
Super rozdział. Już nie mogę się doczekać co będzie dalej. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńhttp://oszukani-deceived.blogspot.com/ ZAPRASZAM, nowe opowiadanie, pojawił się prolog, liczę na opinię:)
OdpowiedzUsuńRozdział dłuższy niż zazwyczaj, ale ja nie narzekam ;) Dużo się dzieje, poza tym da się wyczuć nadciągający koniec – genialne, choć trochę smutne uczucie, które doskonale znam. Wciąż trzymam za Ciebie kciuki; możesz wierzyć mi, że ja już dopilnuję, żebyś dotrwała do zakończenia. Poza tym wciąż cieszę się z tego, że zaczęłaś „Oblicze Prawdy” <3
OdpowiedzUsuńEdward dowiedział się, kim jest Bella. Ciekawie to rozegrałaś, chociaż ona wciąż nie wszystko pamięta. Nie dziwi mnie to, że Cullen martwi się o Iana, tym bardziej, że bardzo dużo się dzieje – ma przed sobą sprawę, która mocno się skomplikowała. Och, poza tym dalej uważam, że matka małego to sucz; dobrze, że ta kobieta nie ma dostępu do dziecka – straciła jakiekolwiek prawa z chwilą, w której potraktowała małego jak śmiecia.
Esme wciąż mnie zachwyca jako matka, ale o tym już Ci pisałam. O tym, że uwielbiam takie wstawki również. Te ich relacje są cudowne, a Edward miał cholerne szczęście, że trafił na takich zastępczych rodziców.
Stacy sobie kogoś znalazła? I całe szczęście. Kobieca jest świetna, więc zasłużyła na to, co najlepsze. To, jak Edward traktuje swoją sekretarkę, również jest urocze. Może i romantyk z niego żaden, a jako szef wydaje się wymagający, ale jako przyjaciel wydaje się fantastyczny – to jedna z zalet ograniczonego zaufania: kiedy już kogoś się do siebie dopuści, zwykle jest się w stanie dla tej osoby zrobić dosłownie wszystko.
Rodzice Davda są wdzięczni, chociaż Edward wykonywał tylko swoją pracę. Cóż, rozumiem to – to ich dziecko. Bardzo ładny gest ze strony ojca, że przyszedł osobiście podziękować. No i między chłopakiem a Megan się układa, a to też bardzo dobrze :D
Nie dziwi mnie to, że Bella jeszcze nie jest gotowa na spotkanie z Alice. Jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie, ktoś chciał ją zabić, a teraz jeszcze to… Można stracić głowę, nie ma co. Ale za to ma Edwarda, a między nimi coś powoli iskrzy – aż nie mogę się doczekać ;>
Końcową scenę czytałam, ale i tak mi się podoba. Ian jest rozkoszny, ale to teraz najmniej istotne. Przypadkiem wygadał to, co najważniejsze, więc teraz… zrobi się naprawdę ciekawie i ja to wiem!
Czekam na kolejny, po cichu licząc na tradycyjne spojlery ^^
Weny, więcej weny i czasu,
Nessa.
Zaskoczył mnie, jednak podobał i czekam na kolejny :*
OdpowiedzUsuńKolejny szybko musi być
OdpowiedzUsuńHejka, sorki za małe opóźnienie, ale nic mi się nie chce w te wakacje xD
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to nie dziwię się, że Edwardowi tak się spieszyło z poznaniem tożsamości Belli. Choć biorąc pod uwagę kim była to może jej albo pomóc, albo zaszkodzić i tylko pogorszyć jej stan. Zastanawiam się tylko czy na przykład współlokatorka Belli jej szukała. Nawet jeśli Bella dalej jej nie pamięta to i tak wypadałoby powiadomić Alice, bo ta pewnie umiera ze strachu. Bez spotkań, sama wiadomość.
Aaach, końcowa scena! Ian jest słodkim dzieckiem i tylko dzieckiem i wiadomo, że nie można go winić za to, że się wygadał, ale czuję, że teraz zrobi się gorąco! Bella znów jest w niebezpieczeństwie! Edward się będzie musiał wykazać :P