czwartek, 31 grudnia 2015

15. Stań mimo bólu


Miłość zwycięża strach.
Miłość zwycięża wszystko.
~*~
Przez te dwa tygodnie trochę się działo w życiu Edwarda Cullena. Przede wszystkim młoda i piękna brunetka jeszcze bardziej zagnieździła się w jego umyśle. Staranie się, by o niej zapomnieć, straciło całkowity sens.
Nie potrafił.
Ian także polubił Jocelyn, która nadal nic sobie nie przypomniała. A przynajmniej nic ważnego, co pomogłoby rozwikłać zagadkę. Gdy tylko wydobrzeje, zamierza zabrać ją w miejsce, gdzie ją znalazł. Może wtedy coś wróci do jej głowy.
W sprawie Megan Coldwell też miał swoje miejsce duży zwrot akcji. Pan Smith przestał być podejrzanym, a przynajmniej w jego oczach. Oczywiście to nie wykluczało tego, że nadal był pod czujną obserwacją. A człowiek był takim amatorem, że nie zdawał sobie z tego sprawy.
Natomiast co innego z ojcem panienki Coldwell. Mówi się, że najciemniej jest pod latarnią, czyż nie? Edward zamierzał sprawdzić czy w tym przypadku również ta teoria się sprawdzi. I jak się okazało: sprawdziła się.
Portrety pamięciowe, które uzyskali dzięki ojcu Davida, potwierdziły, że jednym z mężczyzn był Eric Coldwell. Pozostała dwójka była nadal poszukiwana, ale już miał ich akta w swoim gabinecie. Żaden z nich nie był czystym obywatelem. Jeden z nich - John Levine - był karany za posiadanie i handel narkotykami. Do tego dochodziło pobicie i gwałt. Ostatni z nich - Tyler Brown - był karany jedynie za narkotyki i jazdę pod wpływem ich działania. Za tą dwójką został posłany list gończy. Natomiast w sprawie Coldwella nie zamierzali podejmować żadnych działań, na razie. Pozostawał pod stałym nadzorem policji. Był szansą, by odkryć miejsce pobytu Megan i Davida, albo miejsca.
W papierach, które przyniósł Smith, Edward nie odkrył zbyt wiele. Jedynie tyle, że dwoje nastolatków planowało ucieczkę do Miami, szukali mieszkania i pracy. Chcieli zacząć normalne życie i chcieli przestać się ukrywać. Niestety, ktoś pokrzyżował im plany.
 Edwardzie.  W interkomie odezwał się dźwięczny głos jego przyjaciółki.  Masz gościa. Jakaś kobieta do Ciebie przyszła.  Zniżyła głos do szeptu.  Wygląda na nieco wystraszoną. Ale mówi, że Cię zna.
 W porządku, już idę.  Poprawił krawat i wyszedł z gabinetu.
Przy wielkim ognie stała niska brunetka, odwrócona do niego tyłem ubrana w jasne dżinsy, szary podkoszulek i dżinsową kurtkę. Ale poznał ją bez większych problemów. Nie rozumiał tylko, co ona tutaj robi.
 Jocelyn, dlaczego nie jesteś w szpitalu?  zapytał, podchodząc do kobiety, która na dźwięk jego głosu odwróciła się szybko i posłała mu niepewny uśmiech.
 Wypisali mnie  wyjaśniła cicho, wzruszając ramionami.  Pielęgniarka sprawdziła gdzie mieści się Twój gabinet, więc przyjechałam.
 Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? – Zirytował się nieco.
Przecież mogło jej się coś stać! Nie wiadomo nadal dlaczego miała ślad po kuli. Ten ktoś nadal mógł na nią czyhać.
– Jesteś zapracowanym człowiekiem, więc nie chciałam sprawiać Ci kłopotu.  Nagle jej źrenice się rozszerzyły.  Nie przerwałam Ci żadnego spotkania?  zapytała, czym go rozbroiła. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Była taka niewinna. I krucha. Wydawać by się mogło, że mocniejszy podmuch wiatru ją zniszczy.
Nie, Joss.  Spojrzał na swoją asystentkę, w której oczach malowało się zaciekawienie.  Stacy, zrób nam kawę i herbatę. I zamów coś do jedzenia.
Gestem zaprosił brunetkę do swojego gabinetu i wziął jej torbę, w której znajdowało się niewiele ubrań, które jej kupił. Sam nie wiedział dlaczego to zrobił. Nadal nie potrafił nazwać uczucia, którym darzył dziewczynę. Wiedział, że jest to coś, z czym nie chciał walczyć.
Usiedli na skórzanej kanapie, a Jocelyn rozejrzała się z zainteresowaniem po wnętrzu.
 Ładnie tu  skwitowała i utkwiła w nim swoje czekoladowe oczy. – Przepraszam, że zabieram Ci czas, ale... nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. – Przygryzła pełną wargę, zakłopotana.  Jesteś jedyną osobą, którą znam. Czuję się głupio, że Cię nękam.
– Daj spokój. - Uśmiechnął się, kładąc ramię na oparciu kanapy.  Sporo myślałem na ten temat i zamieszkasz w moim domku nad jeziorem. Będziesz tam miała spokój i ciszę, być może coś sobie wtedy przypomnisz. Jest to kilka kilometrów stąd, więc będę Cię odwiedzał codziennie, a przynajmniej będę się starał. Masz też tam telefon i internet, więc nie będziesz miała problemów by się ze mną komunikować.
Nie zamierzał jej zabierać do siebie, przynajmniej na razie. Można go uznać za paranoika, ale bał się o swojego syna. Poza tym nie chciał też by Ian się za bardzo przywiązywał do Jocelyn. Ona kiedyś odzyska pamięć i odejdzie. A jego synek jest tylko trzyletnim chłopcem. Jemu jest ciężko zrozumieć niektóre sytuacje. A jeśli nadal grozi jej jakieś niebezpieczeństwo, domek nad jeziorem ma takie same zabezpieczenia jak jego dom.
Czekoladowe oczy zaszkliły się od łez, a w jej pełnych wargach zamajaczył delikatny uśmiech.
 Ja... dziękuję, Edwardzie. To... to naprawdę wiele dla mnie znaczy. – Jej głos był szczery, więc nie widział powodów by jej nie uwierzyć.  Nie znasz mnie, a tyle dla mnie robisz. – Pokręciła głową, nie ukrywając wzruszenia. I ku jego zdumieniu, przysunęła się i do niego przytuliła. Na krótką chwilę, ale jednak.
 Nie ma za co  powiedział, otrząsając się powoli z zaskoczenia, które wywołał krótki uścisk.
 Wiesz... chciałam Ci o czymś powiedzieć  zaczęła cicho, bawiąc się nerwowo brzegiem szarej koszulki.
 O co chodzi? – Zmarszczył brwi, wwiercając w nią intensywne spojrzenie.
 Bo... ja chyba sobie przypomniałam coś...  szepnęła.  Wydaje mi się... Ale oczywiście nie mogę być tego pewna, że...  Uniosła głowę, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Brązowe z zielonymi. – Mam na imię Bella.
Przeszło mu przez myśl, że Bella, znaczy Piękna i pasuje do do niewinnej dziewczyny idealnie. Zdecydowanie lepiej niż Jocelyn. Uśmiechnął się mimowolnie. To, że sobie to przypomniała, znaczyło, że amnezja na pewno jest czasowa. Ale jak długo potrwa: nikt tego nie mógł przewidzieć.
~*~
Nie miał bladego pojęcia ile już czasu znajdował się w tej skrzyni, trumnie, czy cokolwiek innego to było. Nie to było w tej chwili najważniejsze. Ciężko było przeżyć na suchym chlebie i wodzie, niczym w średniowieczu. Traktowali go prawie jak niewolnika.
Cały czas tkwił w tym metalowym pudle, w którym ciągle panowały ciemności. Nic nie widział, ani nic nie słyszał. Jedyne co mógł zrobić, to usiąść, albo się położyć. Na tyle pozwalało to więzienie. Nie jedną osobę doprowadziłoby to do obłędu. Ale on nie mógł sobie na to pozwolić. Wiedział, że musi być silny. Dla Niej. Dla Niej będzie tutaj żył nawet latami, ale kiedyś w końcu uda mu się stąd wyjść. I Ją odnajdzie, gdziekolwiek jest. Nawet jeśli będzie musiał zajrzeć pod każdy kamień na tym okropnym świecie  zrobi to.
Walczył dla miłości. To ona była jego siłą napędową. Sprawiała, że chciał i musiał żyć. Była czymś w rodzaju magii. Dla niej byliśmy zdolni do wszystkiego. Tak jak On. Wiele zrobił, by nie stracić ukochanej.
Zrezygnował z narkotyków, by była szczęśliwa. Przestał zadawać się z szemranym towarzystwem, ale nie do końca. Chciał zrezygnować z pewnego aspektu w swoim życiu, ale to wcale nie było proste. Gdy oznajmił, że odchodzi, wściekli się na niego. Przez tydzień nosił ślady po ich niezadowoleniu.
Może i jest młody, ale nie jest słaby. 
Jeśli chcemy, znajdziemy w sobie takie pokłady siły, o jakie nikt nas nigdy nie podejrzewał. A dlaczego? Bo miłość to nie jest coś, co możemy przerwać, a później wznowić, gdy nam się tak zapragnie. Miłość jest jedna i gdy czujemy, że to prawdziwa miłość, walczymy na nią, płacąc za to każdą cenę.
On właśnie tak zamierzał. Będzie walczył. Dla Niej.
~*~
Okolica była przepiękna. Domek stał na dużej polanie, pośród drzew i czystego jeziora, w którym odbijało się światło księżyca, tworząc przecudowny krajobraz. Nagle zapragnęła, by to gdzieś zostało uwiecznione. Na zwykłym zdjęciu, na przykład. Albo na płótnie, przez wyśmienitego malarza. Chociaż nawet on by nie oddał uroków tego widoku i tej chwili. By to poczuć, trzeba to widzieć na własne oczy, być obecnym obserwatorem.
Jej nogi same ją poniosły na długi i solidny pomost. Na pierwszy rzut oka było widać, że niedawno ktoś go odnawiał. Po bokach były barierki. Podejrzewała, że ze względu na Ian'a, by będąc tutaj, nie spadł z pomostu. Uśmiechnęła się pod nosem, stając na samym końcu drewnianej platformy i pomyślała, że Edward jest bardzo troskliwym ojcem, co zresztą stwierdziła podczas ich odwiedzin.
Zastanowiła się, czy taki jest każdy ojciec. Każdy z takim oddaniem opiekuje się swoim dzieckiem? I czy jej ojciec kochał ją tak mocno, jak przystojny detektyw kocha swojego syna? A może jej ojciec ją bił, nienawidził jej? A może nie wie o jej istnieniu, albo jej nie chciał, bądź zginął gdy była małą dziewczynką? Prawdopodobieństw było tak wiele, w każdym przypadku. Tak samo jak była tylko jedna możliwa opcja. Często wyobrażała sobie, że jej życie było idealne, by poprawić sobie chociaż odrobinę. Tylko czy wtedy ktoś chciałby ją postrzelić? Gdyby była kochana, ktoś przecież zgłosiłby jej zaginięcie, prawda?
Edward obserwował ją z drewnianej werandy. Wydawała mu się taka malutka, niewinna i krucha. Co Cię spotkało?, zastanowił się w myślach, przeczesując swoje kasztanowe włosy. Ta dziewczyna była dosłowną zagadką. Naprawdę chciał jej pomóc. Ale też z jakiegoś irracjonalnego powodu bał się tego, co będzie, gdy wszystkie tajemnice związane z tą dziewczyną, będą już rozwiązane.
Pokręcił głową, ganiąc się w myślach, i ruszył w jej stronę z dwoma kubkami gorącej czekolady. Dziewczyna usłyszała jego kroki, dlatego nieśpiesznie odwróciła głowę i obdarowała go uroczym uśmiechem, a na jej bladych policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, które ujrzał dzięki światłu księżyca.
 Tutaj jest pięknie  wyszeptała, odbierając duży, czarny kubek, uważając przy tym by się nie oparzyć gorącym napojem. – Dziękuję, że mnie tutaj przywiozłeś  powiedziała ze szczerością w głosie.
 Nie ma za co  zapewnił, wpatrując się w jej czekoladowe oczy.  Możesz zostać tutaj tak długo, jak tylko będzie trzeba. W kuchni na blacie masz nową komórkę, w którą są wpisane wszystkie numery, dzięki którym będziesz mogła się ze mną skontaktować. Gdyby coś się działo, cokolwiek, dzwoń do mnie o każdej godzinie.
Na jej policzek opadł niesforny kosmyk i zapragnął go odgarnąć, aż zapiekły go palce, dlatego szybko zwinął je w pięść, którą wbił do kieszeni dżinsów.
 Dobrze, dziękuję. Ale nic nie będzie się działo.  Przygryzła dolną wargę, a z jej oczu biła niepewność. Spodziewał się, że coś powie, ale niczego takiego się nie doczekał, co wywołało w nim lekkie rozbawienie. Onieśmielał ją?
 O co chodzi, Bello?  zapytał. To imię, wypowiedziane z jego ust, jeszcze przez chwilę dźwięczało w powietrzu, a dziewczyna poczuła miłe ciepło, które pojawiło się znikąd i ogarnęło całe jej ciało.
 Chciałam tylko zapytać, czy...  Policzki zalała jeszcze większa purpura.  Czy czasami mnie odwiedzisz... – Spuściła wzrok.  Ty i Ian.
Zrobiło mu się lepiej na myśl, że Bella chce by ją odwiedzał. On także tego chciał. Silniej niż powinien i silniej niż miał odwagę się do tego przyznać.
 Na pewno – zapewnił i przez chwilę patrzyli sobie w oczy, gdy dziewczyna odważyła się unieść wzrok. W tej chwili było coś... coś niezidentyfikowanego, ale przyjemnego. Niestety, jak to często bywa, tę chwilę przerwał natarczywy dźwięk jego komórki.  Przepraszam  powiedział i wyjął urządzenie, sprawdzając wcześniej kto dzwonił.  O co chodzi, Nick?  zapytał, oddając się o kilka kroków.
– Dzwonił do mnie Michael Coldwell. Megan wróciła do domu.

Witam! Kochani, wiem, nawaliłam na całej linii. Rozdziału nie było... nie będę pisać, po poczuję się jedynie gorzej. Boże, nie wiem jakim cudem upłynęło tyle czasu. I naprawdę was bardzo przepraszam, że tak długo mnie nie było (jedynie na czacie). Postaram się poprawić z następną notką. Jejku, jak mi głupio... Wybaczycie mi? Mam tylko nadzieję, że rozdział się wam podoba.
Nie dałam rady pisać, jak pisałam na czacie, mam sporo na głowie. Wiele się dzieje, niestety. Było spokojnie, ale ten spokój się zachwiał. Nie będę się rozpisywała co się dzieje. Dlatego nie zawsze mogłam usiąść i coś napisać. Tak naprawdę, to tego czasu nie miałam prawie wcale. Dopiero teraz mi się udało wziąć tablet i dokończyć notkę. A jak wcześniej się do tego zabierałam, to mój telefon dzwonił i było "Jesteś w domu? A nie przyjechałabyś?". Więc albo musiałam jeździć do kogoś, albo po kogoś, albo z kimś.
Do tego sprawy, o których nie będę pisała. No i oczywiście przyjaciele. Kocham tych głupków, dzięki nim udaje mi się zapominać o wszystkim, przynajmniej prawie. Nawet przy nich nie zawsze się udaje być radosnym. No, nie ważne.


Kochani, chciałam wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku! 
By 2016 rok był o wiele lepszy od 2015 i abyście w sylwestra nie siedzieli w domu. Samych sukcesów i byście spełniali swoje noworoczne postanowienia :) Nie wiem czego mam wam życzyć jeszcze, bo nie jestem w te klocki najlepsza, więc może tyle wystraszy
Udanej imprezy! Ja dodałam notkę i lecę z domu ^^

I chciałam bardzo serdecznie podziękować tym, którzy są ze mną do tej pory!

Pozdrawiam gorąco,
Mrs.Cross!