wtorek, 25 listopada 2014

04. Będę ostatnią rzeczą którą zobaczysz


Szczęście.
Ta definicja dla każdego oznacza coś zupełnie innego. Zapytajmy kilka osób, co dla nich oznacza to słowo. Dziecko pewnie by odpowiedziało, że kanapki z Nutellą, albo sama Nutella, czyż nie? Alkoholik odpowie prosto: alkohol. Palacz: papierosy. Narkoman: narkotyki. Dziwka: seks.
Ale tak naprawdę? Czym jest szczęście? Czy istnieje jedno, konkretne wyjaśnienie? Nie, nie ma.
Jednak powszechnie wiadomo, że szczęście to coś, co nas raduje. Czujemy się dzięki temu lepiej i nie chcemy tego nigdy stracić. Potrzebujemy tego jak powietrza.
~*~
Ciemność. Jedyne co ją w tamtej chwili otaczało. Nie próbowała wybrnąć na powierzchnię. Nie miała siły, by walczyć. Przynajmniej nie w tamtym momencie.
A może już nie miała po co walczyć? Może już umarła, nadal leżąc między kontenerami? Jednak co z tym światłem na końcu tunelu, o którym wszyscy mówią i za którym powinna była podążać? Żadnego nie widziała. Nie mogła się nawet poruszyć. Nie czuła swojego ciała. Jakby go w ogóle nie miała.
No i co z bólem? Czy po śmierci nie powinien całkowicie zniknąć? Chodzi o ból fizyczny, bo w przypadku cierpienia psychicznego bywa znacznie gorzej  nawet po śmierci ten rodzaj bólu nie zniknie. Co więcej, jeśli się z nim nie uporamy, będzie nam towarzyszył całą wieczność. O ile po śmierci coś jest. Jeśli naprawdę jest drugi świat, zwany Niebem, Czyśćcem lub Piekłem.
Jej dotyczył pierwszy przypadek. Chociaż nie czuła swoich kończyn i nie mogła odnaleźć się w swoim ciele, czuła ból, którego źródła nie potrafiła zidentyfikować.
~*~
"Kochany Mikołaju..."
Jego rączka zawisła w powietrzu i przygryzł zębami dolną wargę. Co ma napisać? Nigdy jeszcze nie pisał listu do Świętego Mikołaja. Zawsze robiła to za niego prawdziwa mamusia. Ale ona odeszła i sam musiał to zrobić. Mamusia, u której mieszkał, nie była prawdziwa. Nigdy nie będzie jej nazywał mamusią.
Zasługiwał na to, aby gruby pan w czerwono-białym stroju do niego przyszedł? Prawdziwa mamusia mówiła, że jest najcudowniejszym dzieckiem na świecie. A cudowne dzieci dostają prezenty, tak? Czy jemu także się to należy? A może bez względu na to czy jest grzeczny czy nie, Mikołaj do niego nigdy nie przyjdzie? Bo go nie lubi, tak jak nie lubią go inne dzieci?
Podrapał się po policzku i rozejrzał po swoim nowym pokoju. Był ładny, ale nie czuł się tu dobrze. Ściany zostały pomalowane na niebiesko. Miał wygodne łózko z pościelą w samochodziki. Szafę pełną ubranek i dużo zabawek. Misie, samochody. Na półeczkach stały książeczki z kolorowymi obrazkami. Państwo, u których mieszkał, byli dla niego mili. Ale i tak nie chciał z nimi być. Chciał do swojej mamusi, chociaż wiedział, że jej już nie było. Dostała się do lepszego świata, gdzie nikt jej nie bije, ani nie obraża. Została aniołkiem. Spojrzał na białą kartkę formatu A5, którą wyrwał ze szkolnego zeszytu i dopisał jeszcze kilka zdań.
"Nie chcę od ciebie żadnych zabawek czy nowych ubranek. Ja chcę tylko być z moją mamusią. Chcę być kochany.
Edward Baye".
Baye. Takie miał teraz nazwisko. Ale nie podobało mu się. Starł gumką, która była na końcu ołówka, nowe nazwisko i napisał "Mason". Tak, jak naprawdę się nazywał. Poprosił kiedyś panią w szkole, aby nauczyła go ja się je pisze. Nieco ją zaskoczyła ta prośba, ale się zgodziła. 
Zgiął kartkę starannie na pół, a potem jeszcze raz i wsadził do białej koperty, na której było napisane "Święty Mikołaj". Uśmiechnął się delikatnie i zakleił kopertę.
Zeskoczył z fotela i schował ją do plecaka szkolnego. Na jego twarzy było kilka zadrapań i siniaków. W szkole starsi chłopcy ciągle mu dokuczali, bili go. A to wszystko tylko dlatego, że był sierotą. Skulił się w kącie pokoju.
 Ja chcę do mamusi  wyszeptał, patrząc się w dół.  Chcę do mamusi.

Oderwał się z trudem od wspomnień i zacisnął dłonie w pięści, aby uspokoić przyśpieszony oddech. Nie mógł sobie pozwolić na utratę kontroli. Nie miał pojęcia, dlaczego do głowy wpłynęło mu akurat to wspomnienie. Wspomnienie, gdy pierwszy raz pisał list do Świętego Mikołaja. Może dlatego, że jedna z pielęgniarek zaczęła opowiadać o tym, jakie to prezenty pod choinkę wymyślają sobie jej dzieci. Wziął głębszy wdech. Podniósł się z niewygodnego krzesła, stojącego pod ścianą i spojrzał na idącego w jego kierunku lekarza. Był szczupły i miał co najmniej czterdziestkę na karku. W jego blond włosach było ciężko wypatrzeć początki siwizny, ale gdyby dobrze się przyjrzeć, na pewno by się to udało. Lekarz poprawił okulary palcem wskazującym. Plakietka na jego fartuchu głosiła, że nazywał się Jeff Donovan.
 Co z nią?  Edward był opanowany, a jego głos jak i twarz nie wyrażały nawet najmniejszych emocji.
 Nie jest za dobrze.  Lekarz westchnął cicho.  Ciągle nie odzyskała przytomności. Podczas operacji doszło dwukrotnie do zatrzymania akcji serca. Był obrzęk mózgu, którego na szczęście udało nam się pozbyć. Do tego wszystkiego obite żebra, skręcona prawa kostka i ma zapalenie oskrzeli z obturacją. Jej ciało jest po prostu całe posiniaczone. Nie podoba mi się również rana na skroni. Jak sam pan wspomniał, wygląda to na ślad po kuli, ale nie możemy być niczego pewni. Jeśli jednak nasze przypuszczenia są prawdziwe, dziewczyna miała cholerne szczęście. Wystarczyłoby, aby kula trafiła kilka milimetrów dalej i byłoby po niej. Musiała długo przebywać w tym zaułku. Jeszcze kilka godzin i...  Pokręcił głową, nie kończąc zdania. Nie musiał.
 Wiadomo, kiedy się obudzi? 
 Niestety nie. To może być kwestia kilku minut, albo kilku dni, panie Cullen. Organizm dziewczyny jest bardzo wyczerpany. Musi odpocząć. Jak już wspominałem, ma zapalenie oskrzeli z obturacją, a to także robi swoje. Podaliśmy jej odpowiednie lekarstwa i podłączyliśmy kroplówkę. Musimy się po prostu uzbroić w cierpliwość i nadzieję. 
 Oczywiście.  Kiwnął delikatnie głową i wyjął z portfela wizytówkę. Był na niej zapisany adres firmy, telefon jego komórki i oczywiście numer firmowy. Do tego mail i numer fax'u.  Gdy się wybudzi, proszę do mnie zadzwonić.
– Naturalnie, panie Cullen.  Lekarz odebrał wizytówkę i schował ją do kieszeni.
Zdziwiło go to, że dziewczyna nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Tak naprawdę to nie miała przy sobie nic. Żadnych kluczy, pieniędzy czy nawet rachunku lub biletu za autobus czy pociąg.
Ian'em zajęła się jego babcia, czyli Esme. Nie mógł tu zabrać chłopca. Szpital to nie jest odpowiednie miejsce dla trzylatka. On sam chciałby stąd wyjść. Nienawidził przebywać w szpitalu, ale też nie mógł go w tamtej chwili opuścić. Znajdując tą dziewczynę i przywożąc ją tutaj, poniekąd wziął na siebie za nią odpowiedzialność. Zamierzał poczekać aż się wybudzi. On albo któryś pracownik szpitala zawiadomi jej rodzinę. Wtedy zostawi ją w spokoju, więcej tutaj nie przyjedzie. Tak, tak właśnie będzie.
Zastanawiało go tylko, czemu znalazła się w tym zaułku, w takim stanie. Bo obitych żeber nie mogła mieć przecież od leżenia. Do tego brak jakichkolwiek rzeczy osobistych. Chociażby nawet zużytej chusteczki do nosa. No i ta rana na skroni... Musiał jeszcze poznać odpowiedzi na kilka pytań. Taka już natura detektywa. Taka natura Edwarda Cullena.
Będzie musiał wrócić do tamtego miejsca.
Poczuł, jak jego telefon wibruje w kieszeni dżinsów. Wyjął go i zobaczył, że dzwoni jego sekretarka, Stacy. Lubił ją. Była miła, z poczuciem humoru i do tego cholernie pomocna. W sumie to mógłby ją nazwać swoją asystentką, a nie sekretarką. Przesunął palcem po ekranie i przycisnął telefon do ucha, ruszając w stronę windy.
 Tak, Stacy?  zapytał, wciskając okrągły przycisk kilkukrotnie.
 Mam przed sobą dwóch gliniarzy  westchnęła. Mógł się założyć, że właśnie przewróciła oczami.  Twierdzą, że muszą z tobą porozmawiać.  Chwila ciszy.  Czy nigdy nie mogą cię odwiedzać przystojni gliniarze?
Kąciki jego ust zadrżały. Cała Stacy. Miesiąc przed ślubem jej narzeczony zginął w wypadku samochodowym. Mimo, że spotykała się z innymi mężczyznami, nadal go kochała. Wiedział to.
– Przykro mi, Stacy. Powiedzieli w jakiej sprawie?
 A czy jakiś gliniarz mówi o co chodzi jakiejś lasce odbierającej telefony? Oczywiście, że nie. Jeden z nich był tak hojny i zdradził tylko, że chodzi o Megan.
 Będę za dwadzieścia minut – rzucił i się rozłączył.

Szybkim i zdecydowanym krokiem wysiadł z windy i ruszył długim korytarzem w stronę dwóch policjantów siedzących na krzesłach przy ścianie i pijących... chyba kawę. Równie dobrze mogła to być herbata albo woda. Kiwnął Stacy głową, a ona obdarzyła go olśniewających uśmiechem, jak robiła to zawsze.
Była ładną kobietą. Duże, zielone oczy. Jasna cera i pełne wargi, które wydają się doskonałe do całowania. Rude loki jak zawsze swobodnie opadały na jej ramiona i plecy. Stacy była jego pracownicą, ale również dobrą znajomą, może nawet przyjaciółką. Czasami to ona zajmowała się Ian'em. 
Nie bał się zostawić z nią syna, bo jej w pełni ufał. Zasłużyła sobie na jego zaufanie kilkuletnią znajomością. Tak naprawdę poznali się na studiach. Oboje byli na ostatnim roku. Sam jej zaproponował pracę u siebie i poprosił ją o zrobienie sobie samej zezwolenia na broń, co się okazało niepotrzebne, bo Stacy już je posiadała. Nie pytał, dlaczego tak właśnie było. Dużo ludzi posiadało zezwolenie i broń. Coraz więcej było włamań i napadów, dlatego ludzie woleli być zabezpieczeni. Może Stacy też chciała?
 Zapraszam do mojego gabinetu – powiedział, nie czekając aż funkcjonariusze się przedstawią, podadzą swój stopień i padnie pytanie: "Czy moglibyśmy porozmawiać?". Nie miał na to czasu. Stacy mówiła, że są tu w sprawie Megan. A skoro sami się tu pofatygowali, może to być coś ważnego.
Policjanci popatrzyli po sobie nieco zdziwieni, ale weszli za nim do jego gabinetu. Cała ściana, która była naprzeciw drzwi, została oszklona. Na środku stało duże biurko z jasnego drewna, a na nim laptop i sterta papierów. Po prawej stronie znajdowała się komoda, w której trzymał dokumenty, a nad nią był wielki, plazmowy telewizor, przymocowany do ściany. Natomiast po lewej stronie stała jasna, skórzana kanapa, dwa fotele do kompletu i szklany stolik na kawę. A w kącie, cóż... tam był kącik zabaw dla Ian'a.
 Nazywam się... – zaczął jeden z policjantów. Ten niższy i młodszy. 
 Gówno mnie to obchodzi - powiedział spokojnie.  Przyszliście tu w sprawie Megan, więc chcę wysłuchać tego, co macie mi do powiedzenia, a nie tego, jak się nazywacie i jaki macie stopień. Ty jesteś młodszym inspektorem.  Wskazał na niższego, a potem na wyższego.  A ty aspirantem. Naprawdę mam to gdzieś. Mówcie od razu o co chodzi.
Drugi policjant położył coś na jego biurku. Edward spojrzał na przedmiot w folii i zmarszczył brwi. Był to fioletowy iPhone.
 Co to jest?
 Telefon komórkowy.  W głosie pierwszego z funkcjonariuszy dało się usłyszeć nutkę rozbawienia.
Młody detektyw posłał im wściekłe spojrzenie, co spowodowało, że wykonali krok do tyłu.
 Wiem, co to, kurwa, jest!  warknął.  Co to ma wspólnego z Megan?!
Aspirant spojrzał na swojego partnera, który ledwie zauważalnie skinął mu głową. Odetchnął, a potem powiedział:
 Ten telefon należy do dziewczyny, której pan szuka. Do Megan Coldwell, panie Cullen.
____________________________________________________
Witam!
Z rozdziałem uwinęłam się szybko, hm? Postęp, bo to druga notka w tym miesiącu. Chcę wam tym wynagrodzić to, że 3 rozdział nie pojawiał się przez tak długi czas. Jak mam czas, to piszę. Osatnio na zajęciach z prawa pisałam trochę na kartce, przez co pan Grzesiu zwrócił mi uwagę, ale to nic. Pan Grzesiu jest fajny i szkoda, że mam z nim raz w miesiącu no i że inni moi nauczyciele nie są tacy jak on. Nie przynudza na lekcji, o nie. Wszystko da się zapamiętać. Dziś się dowiedziałam na lekcji, że kryminalistę można poznać po twarzy. Kryminalista jest brzydki. Czy to ma oznaczać, że będę kryminalistką?
Dobra, nie ważne. Odsuńmy temat pana Grzesia na bok. Jak wam się podobał rozdział? Miałam z nim nieco trudności, ale mam nadzieję, że wam się spodoba i będziecie z niego zadowoleni.

Dziękuję za wszystkie komentarze, które pojawiły się pod ostatnim rozdziałem. To dla mnie naprawdę wiele znaczy i im więcej komentarzy, tym mam większą ochotę do pisania.

Ps. Dziękuję CM Pattzy za pomoc z muzyką!



Pozdrawiam,
s.w.e.e.t.n.e.s.s

piątek, 21 listopada 2014

03. Ocal mnie dokładnie na czas


Odwaga.
Ta cecha nie dotyczy każdego. Niestety. Wielu z nas to tchórze. 
Boimy się najmniejszych rzeczy. Boimy się zaryzykować. Boimy się stanąć twarzą w twarz ze swoimi problemami. Ryzykujemy czyjeś życie, aby ochronić swoje. Bo jesteśmy tchórzami.
To jest właśnie przykra prawda. Widząc jak czai się niebezpieczeństwo, staramy się od niego uciec jak najdalej, aby ocalić swoją skórę. Nie obchodzi nas to, że przez nasze tchórzostwo mogą ucierpieć inni. A nawet jeśli, wypieramy ze swojego umysłu poczucie winy.
Na szczęście na tym świecie są jeszcze ludzie, którzy wygrywają ze strachem i potrafią pomóc innym, nie bacząc na to, że sami mogą przy tym ucierpieć.
~*~
Odwaga? A może tchórzostwo? Która z tych dwóch cech tyczyła się przystojnego, zielonookiego detektywa? To bardzo proste pytanie, a jeszcze prostsza była odpowiedź. Odwaga. Bo czy człowiek, który ryzykuje swoim życiem, aby ocalić niewinną osobę, może zostać nazwany tchórzem? Kolejne pytanie mogłoby brzmieć: Czy jako detektyw mógłby być tchórzem
Owszem, detektyw może nie mieć w sobie za grosz odwagi. Lecz tylko wtedy, gdy jego praca polega na robieniu zdjęć niewiernym mężom lub żonom.
Właśnie na tym polegała kiedyś praca Edwarda. Jechanie za mężczyzną, któremu nie ufała żona (i na odwrót), ale od samego początku pracy detektywa ciągnęło go do czegoś więcej. Zajęcie, które miał, nie satysfakcjonowało go ani trochę. Przejście do niebezpieczniejszych zadań przyszło mu naprawdę przez przypadek. Nie miał jeszcze własnej firmy. Słyszał, jak jego szef rozmawia z jednym z najlepszych detektywów o najważniejszej sprawie, jaką dostali. Rzucił propozycję, co mogliby zrobić, aby śledztwo ruszyło do przodu. Zawsze będzie pamiętał ich miny. Obaj popatrzyli na siebie, zapewne myśląc: Czemu nie wpadliśmy na to wcześniej? Jak się okazało, to było strzałem w dziesiątkę.
Doskonale pamiętał na czym polegała tamta sprawa. Także zaginięcie młodej dziewczyny. Aimee, jeśli się nie mylił. Ale z niej przynajmniej nie robiono niewiniątka. Jak się okazało, nastolatka zaszła w ciążę ze swoim nauczycielem historii. Jej chorobliwie zazdrosny były chłopak ją porwał, a następnie żywcem zakopał w ziemi. Cóż, są ludzie, którzy nie mają skrupułów.
Od tamtego momentu Edward dostawał coraz poważniejsze zlecenia, aż w końcu pożyczył sporą sumę pieniędzy od rodziców i ruszył z własną firmą detektywistyczną. Często współpracował z policją. Kiedyś myślał nawet aby wstąpić do FBI lub innej jednostki specjalnej, ale to byłoby bardziej niebezpieczne niż jego paca. Większe ryzyko, że skończy swoje życie na akcji. A nie mógł zostawić Ian'a samego, bez matki i z możliwością straty ojca.
Wrócił późnym wieczorem i pierwsze co zrobił, to zajrzał do pokoju synka. Mały spał w swoim łóżeczku, przytulając do siebie dużego misia. Bezszelestnie podszedł do łóżeczka, zdjął z siebie ubrania i położył się obok synka, uważając, aby go przypadkiem nie obudzić. 
Westchnął cicho i zamknął oczy. Znowu nic w sprawie Megan. Nikt nie wierzył w ucieczkę z domu. On wprawdzie też nie, ale porwanie również nie wchodziło w grę. Co wiedział na pewno? Ktoś go ciągle okłamuje. Rodzice na pewno nie. Chcą odnaleźć córkę i nie ukryliby żadnego faktu. Więc kto? Odpowiedź jest prosta: przyjaciółka zaginionej. Następnego dnia będzie musiał pojechać do domu Ashley i ją trochę przycisnąć. Na pewno wie coś, czego mu nie powiedziała.
Może Megan miała chłopaka? Może to z nim spotkała się tamtej nocy, której zaginęła? Zaginęła, nie uciekła. Pomyślmy logicznie. Czy gdy ucieka się z domu, nie bierze się ze sobą jakichś ubrań, pieniędzy? W tym przypadku ubrania i karta Megan były w jej pokoju. Co jeszcze? Co przeoczył?
Musiał znaleźć jej telefon. Być może na nim znajdowało się coś, co pomogłoby mu w rozwiązaniu tej sprawy. Dziewczyna nie mogła się rozpłynąć w powietrzu. Ktoś, kto był zamieszany w jej zaginięcie, bardzo dobrze to wszystko wykombinował. Jednak nikt nie jest perfekcyjny. Każdy zostawi po sobie jakiś ślad. Choćby najmniejszy, który on musiał znaleźć.
Głowa zaczęła go boleć. Westchnął cicho i przytulił do siebie Ian'a, całując go wpierw w czoło. Co by zrobił, gdyby to ten mały chłopiec zaginął? Nie miał pojęcia. Ale szukałby go dniami i nocami. Przeszukałby każdy centymetr świata, jeśli byłaby taka potrzeba. Utopił nos w jego miedzianych włoskach. Nigdy nie zamierzał pozwolić, aby stała mu się jakakolwiek krzywda. Zamierzał go chronić całe swoje życie. Taka jest rola rodziców.
 Tatuś.  Usłyszał cichy szept, a drobne ciało chłopca wtuliło się w niego mocno.  Psysedłeś.
 Zawsze przychodzę, kochanie.  Poprawił kołdrę.  Byłeś grzeczny?  Uśmiechnął się lekko, widząc, jak chłopiec przeciera oczy piąstkami.
 Zawse jestem. Pójdziemy jutlo na lody?  zapytał.
Ledwo co się przebudził, a już myśli o słodkościach. Edward miał powiedzieć, że następnego dnia czekało go dużo pracy i nie da rady, ale zobaczył proszący wyraz twarzy chłopca.
 Pójdziemy  szepnął. – Ale teraz musisz iść spać, bo jest bardzo późno. Dobranoc, szkrabie.
 Doblanoc, tatusiu.
Nie zgasił lampki na noc. Ian bał się ciemności i światło zawsze było zapalone. W jego pokoju i w swojej sypialni mężczyzna specjalnie zamontował regulowane światło, które czasem zastępowało lampkę. Nie był idealnym ojcem, ale starał się być jak najlepszy.
Ojciec Edwarda zmarł, gdy ten miał trzy lata. A dokładniej zapił się na śmierć. Nigdy nie przytulił swojego syna, nie zabrał go na spacer, nie grał z nim w piłkę czy inne gry, choćby planszowe. Przynajmniej Edward niczego takiego nie pamiętał. Pamiętał za to wrzaski i ciągłe kłótnie z jego mamą. Był beznadziejnym ojcem. Nie był zadowolony z ciąży swojej żony, Elizabeth. Próbował nakłonić ją, aby oddać dzieciaka do domu dziecka, albo nawet wyrzucić do jakiegoś śmietnika. Po co im był jakiś wrzeszczący bachor? Ale Elizabeth nie zamierzała się na to zgodzić. To był jej syn, którego kochała. Nie mogła zapewnić mu luksusów, ale mogła zapewnić to, co było najważniejsze: miłość.
A potem, w wieku sześciu lat, stracił nawet ją. Został s a m. Był małym i przestraszonym chłopcem, który co kilka miesięcy trafiał do innej rodziny, aż uciekł i przez jakiś czas był bezdomny. Ale w końcu los postanowił mu to wynagrodzić i spotkał państwa Cullenów, którzy go pokochali, a on pokochał ich. Byli dla niego jak rodzice, dlatego starał się być dla nich jak najlepszym synem.

 Babcia obiecała, se pojedziemy do wesołego miastecka!  Chłopiec gestykulował rękami, relacjonując ojcu swój wczorajszy dzień.
Chciał, aby wiedział o nim wszystko. Opowiadał w najdrobniejszych szczegółach. A Edward słuchał wypowiedzi syna, chłonąc każde słowo. Dzięki temu czuł, że był z nim przez cały czas. Pewnie innego rodzica by nie zainteresowało to, jaką bajkę oglądało ich dziecko, jakimi zabawkami się bawiło, ale on chciał to wiedzieć. Podobało mu się to, że synek mówi mu o wszystkim i obaj czerpią z tej czynności taką samą przyjemność.
 Z kim pojedziecie do tego wesołego miasteczka, brzdącu?  zaśmiał się, przyciskając usta do jego pulchnego policzka.
 S tobom, no a s kim, tato? Guptas s ciebie. – Poklepał ojca po czole, co rozbawiło miedzianowłosego, a jego śmiech rozniósł się po ulicy.
Kilka osób przystanęło, tylko część na nich spojrzała, ale prawie wszyscy się uśmiechali. Gdzieś przeczytał, że to kobiety zajmują się dziećmi. Ale gdyby jego synkiem zajęła się Sara... Nie miał pojęcia jak wyglądałoby teraz życie Ian'a i... szczerze? Nie chciał sobie tego ani trochę wyobrażać. Nie mógłby żyć bez tego małego szkraba, który każdego dnia budzi go ciągnięciem za włosy.
 No dobrze, to pojedziemy do wesołego miasteczka jak tylko będę miał wolne, może być? – Połaskotał szkraba po nosie. Chłopiec złapał go oburącz za dłoń.
 Dobse, panie zaplacowany.  Mały zachichotał. Edward zrobił to samo.
 Panie zapracowany? Robisz się coraz bardziej pyskaty, brzdącu! – Podrzucił go lekko do góry.
 Po tacie!  krzyknął ze śmiechem i wtulił się w ojca mocno.  Ale mje kosias?
 Kosiam cię. – Poczochrał mu włoski.
Szli ulicą, śmiejąc się i rozmawiając o różnych głupotach. Chwile, w których sam na sam z synkiem pozwalały mu się odprężyć, zapominać o wszystkich problemach, nie myśleć o przeszłości.
 Tatusiu, pac! Jaki ślicny!  Chłopiec wskazał na coś małym paluszkiem. Wzrok Edwarda powędrował w kierunku, który wskazywał jego skarb.
Na chodniku siedział bury kot i patrzył się w ich stronę. Zamiauczał i się podniósł. Powoli zaczął wchodzić do ciemnego zaułka. Obejrzał się i znów miauknął, jakby chciał, aby poszli za nim. Nonsens, pomyślał Edward, ale mimo tego, kierowany jakimś dziwnym przeczuciem, także skierował się w głąb zaułka, jednocześnie wyjmując zza paska spodni broń, którą zawsze miał przy sobie.
 Tatusiu? – Chłopiec wtulił się przestraszony w ojca.
 Spokojnie skarbie, nic się nie dzieje.  Pocałował malca we włosy i trzymał go lewą ręką. W prawej miał broń.
Usłyszał jakiś szmer, a potem cichy jęk i bynajmniej ich sprawcą nie był kot, bo ten spokojnie siedział obok jego nóg. Zmarszczył brwi. Co, do cholery?! Zrobił dwa kroki do przodu i już wiedział, co wywołało te dźwięki.
Albo raczej kto.
~*~
Muzyka ani trochę nie przypadła mu do gustu, ale nie był tu po to, aby słuchać piosenek puszczanych przez DJ'a. Odwrócił się na stołku barowym, trzymając w prawej dłoni piwo, a między palcami lewej ręki miał papierosa wypalonego do połowy. Jego wzrok uważnie przeczesywał parkiet, przyglądając się dokładnie każdej tańczącej dziewczynie i odrzucając potencjalne kandydatki.
Myślał, że ta mała dziwka się nada, ale jak się okazało, była za bardzo ciekawska i świętoszkowata. Lubiła takie gówno jak romantyzm. Róże, kolacja przy świecach i inne tego typu pierdoły. A on wręcz przeciwnie. Nienawidził się starać, a przede wszystkim: czekać. Przy niej musiał robić obie z tych rzeczy. Wiedział, że w końcu ją zdobędzie. Wydawało mu się, że to tylko kwestia kilku tygodni. Jednak się przeliczył.
Mała suka zaczęła węszyć.
Na szczęście już jej nie ma. Pozbył się problemu. Wącha teraz kwiatki od spodu i już nie jest dla niego zagrożeniem. Był stuprocentowo pewien, że nie zdążyła pójść na policję, złożyć zeznań i ewentualnie pokazać dowodów, jeśli takowe posiadała. Gdyby tak było, już oglądałby świat przez kratki.
Nie zawsze był taki. Nie należał do grzecznych dzieci, to jasne. Lubił podokuczać młodszym, nastraszyć ich. Jednak gdy wkroczył w dorosłe życie, był zupełnie inny. Gardził przemocą, dostał się na studia. Uczelnia Yale. Chciał być prawnikiem. Już wyobrażał sobie siebie, jak broni swoich klientów i wsadza do więzienia złych ludzi.
Dlaczego tak więc się potoczyło? Dlaczego sam został złym człowiekiem? Chociaż słowo "zły" zupełnie tutaj nie pasuje. Jest zbyt łagodne.
Odpowiedź na pytania była dość prosta. Przynajmniej dla niego. Zakochał się. Kochał Lucy. Była najpiękniejszą, a zarazem najmądrzejszą kobietą jaką znał. Wydawać by się mogło, że nie ma szczęśliwych związków. Zawsze pojawiają się jakieś zgrzyty i pęknięcia, które pozostają. Może się też wydawać, że one z czasem znikną. Nie. Mogą się zrobić jedynie mniejsze, ale zawsze będą wyczuwalne, będą dawały o sobie znać.
A potem... Jeden mężczyzna potrafił w ciągu kilku minut zrujnować całe jego życie, którym była Lucy. Sprawił, że cały jego świat zawalił mu się w posadach. Bo jaki był sens tego wszystkiego, kiedy Lucy nie żyła?
~*~
Jej mózg słabo kontaktował i straciła całkowitą kontrolę nad własnym ciałem. Nie miała zielonego pojęcia gdzie jest i co się z nią za chwile stanie. Spróbowała zmusić się do jakiegoś ruchu, ale nic z tego. Była jakby sparaliżowana, ale wiedziała, że to nieprawda. Ten paraliż, chwilowy czy też nie, był skutkiem substancji, którą jej wstrzyknięto.
Pomyślała o swojej rodzinie. Co oni teraz przeżywają, nie mając od niej żadnych oznak życia? Czy jej szukają? Na pewno. Kochali ją. A ona kochała ich. Żyła w szczęśliwej rodzinie. Pełnej miłości.
Usłyszała jakieś głosy, ale nic nie rozumiała. Dźwięki, które powinny być słowami, były jedynie szmerami.
Jedyne o czym jeszcze myślała oprócz przyjaciół i rodziny to moment, w którym ją zabiją, kończąc tym samym jej cierpienia.
_______________________________________________
Witam!
Kochani, ja naprawdę bardzo was przepraszam za tak długą przerwę! Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Chodzi o to, że moja wena po prostu wyparowała. Ilekroć starałam się coś napisać, nic mi z tego nie wychodziło. Do tego ciągle myślę, o usunięciu tego bloga. Dokończyłabym w takim wypadku niewolnicy-wyspy this-is-not-true.
Jeszcze raz b a r d z o  w a s  p r z e p r a s z a m! Jeśli blog nie zostanie usunięty, postaram się napisać notkę szybciej. Chyba, że znów dyrektor przez dwa tygodnie będzie bawił się moimi nerwami. Teram odzyskałam tablet, więc będę pisała częściej. Nie wiem dlaczego, ale nie lubię pisać na komputerze notek. Taki mój już typ.
Zastanawiałam się także, aby dodać nową zakładkę. Forum. Aby każdy mógł się wypowiadać na dowolny temat, czytelniczki i bloggerki lepiej by się poznały, ale jeszcze nie wiem. A co wy o tym sądzicie?

Pozdrawiam,
s.w.e.e.t.n.e.s.s