poniedziałek, 4 lipca 2016

Informacja

Chyba zwariowałam.
Miałam czekać, wiem - ale nie mogłam. To było zbyt silniejsze i o to bum! Nowy blog już jest.
http://oblicze-prawdy.blogspot.com
Boję się, ale kto nie ryzykuje ten nie ma, prawda? Więc cóż, ryzykuję. Zobaczymy co mi z tego wyjdzie.

Pozdrawiam,
Mrs.Cross! 

sobota, 2 lipca 2016

21. Wszystko ma swój wytyczony cel

Tej nocy nie zmrużył oka nawet przez chwilę. Jego głowę zaprzątało zbyt wiele myśli, które były jak roje pszczół. Próbował sobie wmówić, że to wszystko było zaledwie przypadkiem czy też zbiegiem okoliczności, ale z doświadczenia wiedział, że przypadkowo to się nie dzieje nic. Wszystko ma swój wytyczony cel.
Było już po czwartej, kiedy wyszedł na balkon, trzymając w dłoni szklaneczkę, do połowy napełnioną złotawym płynem, a do tego z lodem. Czy jakby to powiedzieli pesymiści, ze szklaneczką, która w połowie jest pusta. Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać, w niektórych domach paliły się już światła, a co chwilę było słychać warkot samochodowego silnika. W końcu to Nowy Jork – miasto, które nigdy nie śpi.
Czuł niepokój, który zaciskał się niczym pięść na jego gardle i sprawiał, że oddychanie stawało się coraz trudniejsze. Chciałby, żeby ten ferment okazał się bezpodstawny i jedynie potwierdzeniem jego zbytniej paranoi. Ale w głębi siebie czuł, że jego przypuszczenia są prawidłowe. Było zbyt dużo punktów, które się ze sobą pokrywały. Zbyt dużo zbiegów okoliczności. Takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Może w książkach czy filmach, ale nie w prawdziwym życiu.
Udało mu się doczekać do szóstej, chociaż to było bardzo trudne. Przez cały czas chodził po domu i zaglądał do pokoju synka. Próbował skupić się nawet na innej sprawie, zdecydowanie mniej ważnej, ale szło mu to bardzo, ale to bardzo marnie. Czuł się bezbronny i nieporadny, co mu się bardzo nie podobało i co zdarzało mu się rzadko. Ostatnim razem czuł się tak w chwili, gdy Sarah Lawson chciała pozbyć się ich dziecka. J e g o dziecka. Ona nie miała do Iana już żadnych praw. Nawet prawa, by na niego patrzeć.
Zadzwonił do Esme, na wstępie przepraszając, że budzi ją o tak wczesnej porze. Czuł wyrzuty sumienia, że tak rano wyciąga ją z łóżka i obiecał sobie, że jej to wynagrodzi. Jednak Esme była jego matką, więc nie była na niego zła i zapewniała, że nic się przecież nie stało. Edward był pewien, że Esme Cullen, to najcudowniejsza kobieta jaką można spotkać w życiu. I zarazem najlepsza matka. Nosiła chęć pomocy i do każdego wyciągała pomocną dłoń. Jeszcze nikogo nie odrzuciła. Nie klasyfikowała ludzi, nie oceniała nikogo po pozorach i Edward był przekonany, że na świecie nie było osoby, której ta kobieta by nienawidziła. Po prostu Esme została pozbawiona uczuć apatii.
Po telefonie do Esme, zadzwonił do Nikka, bo wiedział, że ma teraz służbę i nie będzie budził kolejnej osoby.
– Cullen, czy ty nie możesz spać? – zapytał z nutką rozbawienia w głosie.
– Można tak powiedzieć – mruknął, przygotowując sobie ubrania. – Masz dla mnie te dokumenty?
– Jeszcze nic nie znalazłem. – Razem z tymi słowami zatliło się w nim ziarenko nadziei, że może jednak nie wszystko stracone. – Aż tak bardzo ci na tym zależy?
– Bardziej niż możesz to sobie wyobrazić – mruknął. – Będę u Ciebie za jakieś pół godziny, maks godzinę. Wyszukaj dla mnie w bazach danych dziewczynę, która nazywa się Bella Swan.
– Tak jak ta, której kazałeś mi szukać w odzyskanych dokumentach Baileya? Poza tym możesz to przecież zrobić sam. Masz dostęp do baz danych.
Usłyszał jak pod dom zajeżdża samochód i przez okno zobaczył czarnego Mercedesa Carlislea. Wyszedł z sypialni i ruszył na dół, nadal przyciskając słuchawkę do ucha.
– Na komisariat mam bliżej niż do twojego biura. Zacznij jej szukać, w porządku? Ja zaraz wyjeżdżam. Będę miał u ciebie ogromny dług wdzięczności.
– Na pewno go wykorzystam.
Po tych słowach Edward się rozłączył i otworzył drzwi. Przywitał mamę cmoknięciem w policzek, a ojcu skinął głową i uścisnęli sobie ręce.
– Synku, czy ty masz jakieś kłopoty?
Młody detektyw uśmiechnął się mimowolnie. Właśnie takie były matki. Zawsze się o ciebie martwiły. I zbyt często miały w głowie jedynie czarne scenariusze. Doskonale pamiętał, jak jakieś dwa lata temu w telewizji puszczali nagranie z wypadku, w którym został zmasakrowany szary samochód, a do tego powiedziano, że został ranny p o l i c j a n t. Nie wiadomo było czy z tego wyjdzie – i nie wyszedł, zmarł dwie godziny później. Na nieszczęście Esme to oglądała i od razu pomyślała, że to może być jego samochód, bo s z a r y. Nieważne, że to był Ford a nie Volvo. I nie ważne, że policjant a nie detektyw. Od razu sięgnęła po telefon i zaczęła wydzwaniać do syna, który odebrał DOPIERO po czterech sygnałach. Pierwsze co usłyszał w słuchawce, to szloch matki. Minęło kilka długich minut, zanim zdążył uspokoić kobietę i dać jej do zrozumienia, że jego nie ma nawet na miejscu zdarzenia.
Darował sobie kawę, bo podczas swojej wędrówki po domu wypił już dwie. A obiecał sobie poprawę nad tym aspektem. Cóż... nasze postanowienia nie zawsze są realizowane. Nie on pierwszy i nie ostatni. Chociaż był pewien, że gdy znów ponowi badania, Carlisle i Esme nie dadzą mu spokoju. Zdjął spodnie od piżamy, cisnął je na półkę i ubrał pierwsze co mu wpadło w ręce, czyli zwykłe dżinsy i biały T-shirt z czarnym nadrukiem.
Nowojorczykom bynajmniej nie przeszkadzała wczesna pora i gdy jechał na komisariat, utknął w sporym korku, a na chodnikach ludzie pędzili do pracy czy na zakupy, przeciskając się przez tłumy. Nowy Jork w ciągłym ruchu.
Wszedł do niewielkiego gabinetu Tremaina z biurkiem i mnóstwem szafek zapełnionych segregatorami i aktami z przeróżnych spraw. Na biurku, oprócz laptopa i sterty papierów w kompletnym nieładzie, stała także lampka i oprawiona fotografia jego piętnastoletniej córki, bardzo podobnej do niego. Odziedziczyła po nim kolor włosów i szare oczy. Edward miał okazję kilka razy ją spotkać.
– Aż tak ci śpieszno? – Usłyszał zamiast powitania oraz został obdarzony kpiarskim uśmieszkiem, czego nie skwitował w żaden sposób.
– Znalazłeś coś?  – zapytał, siadając naprzeciw biurka w mało wygodnym fotelu.
Nick zaczął uderzać palcami w klawiaturę i kilka razy kliknął myszką. Gdy skończył, spojrzał na detektywa, opierając się w fotelu i kładąc ręce na podłokietnikach.
– Wpisałem do bazy danych tą całą Bellę Swan i znalazłem tylko jeden wynik. – Odwrócił w jego stronę monitor.

Imię: Bella
Drugie imię:
Nazwisko: Swan
Data urodzenia: 24 luty 1948r.

Edward ujrzał pulchną kobietę, z twarzą pokrytą zmarszczkami, oraz siwymi włosami, mieszkankę Miami. Z dalszych informacji wyczytał, że została wdową pięć  lat temu i ma dwoje synów. Niekarana. Musiał przyznać sam przed sobą, że ciężar spadł mu z serca, choć uczucie niepokoju nie zniknęło.
– To nie o nią mi chodziło.
– Też tak myślałem. – Kiwnął głową i przekręcił monitor do siebie. Kilka kliknięć myszką i znów utkwił spojrzenie w Cullenie. – Ale tak sobie pomyślałem, że Bella może nie być pełnym imieniem, prawda? Moja żona chciała nazwać naszą córką Isabella... – na tę wzmiankę serce detektywa mocniej zabiło – twierdziła, że Bella będzie ładnym zdrobnieniem. No więc pozwoliłem sobie wprowadzić do bazy także Isabella Swan. Znalazłem pięć wyników.
Tym razem nie odwrócił w jego stronę monitora, a wysunął szufladę i wyjął brązową teczkę, którą mu podał. Edward ze ściśniętym gardłem ją otworzył. Co się ze mną dzieje?! Pierwsza na pewno nie była TĄ Bellą. Miała trzydzieści jeden lat, długie blond włosy, zielone oczy i uczyła matematyki w Filadelfii. Wyszła za mąż za kardiochirurga i mają dwójkę pięcioletnich bliźniaczek. Niekarana. Odłożył kartkę na blat biurka powoli, z wahaniem.
Znów pudło. Dziewczyna na zdjęciu była mieszkanką Nowego Jorku, miała może i dwadzieścia dwa lata, ale wyglądała o wiele gorzej. Karana kilkakrotnie za posiadanie narkotyków. Przyłapana na prostytucji. Wdawała się niejednokrotnie w awantury. Nie. To na pewno nie ona.
Gdy odłożył również tę kartkę na biurko i spojrzał na kolejny wynik wyszukiwania, wstrzymał oddech.

Imię: Isabella
Drugie imię: Marie
Nazwisko: Swan
Data urodzenia: 13 wrzesień 1995r.

I wiele więcej informacji. Jej rodzice zmarli w wypadku samochodowym, gdy dziewczyna miała pięć lat i trafiła do domu dziecka. Gdy z niego wyszła, znalazła pracę w kręgielni, gdzie poznała Mary Alice Brandon i z którą kilka miesięcy później zamieszkała. Studentka prawa. Niekarana.
Teraz już nie było mowy o przypadku. Wszystko stało się jasne. Miała zginąć, bo odkryła czym zajmował się William Bailey. Zdecydowanie musiał ją chronić. Jeśli Will w jakikolwiek sposób dowiedziałby się, że ona jednak żyje, chciałby dokończyć swoją robotę.
– Jak poszukiwania Baileya? – Edward złożył kartkę na cztery i schował ją do tylnej kieszeni dżinsów, czego inspektor w żaden sposób nie skomentował. Zabrał jedynie teczkę i schował ją z powrotem do biurka.
– Wysłaliśmy za nim oddział. Komórka ostatnio była dostępna w miejscu, gdzie mieścił się jego dom. Wiedział dokładnie, jak zniknąć. Ale nie uda mu się. Żyjemy w czasach unowocześnionych. Każdy twój ruch jest śledzony, bo kamery są rozsiane po różnych kątach. Uruchomiliśmy program rozpoznawania twarzy, ale to, niestety, potrwa. Próbowaliśmy od Michaela wyciągnąć jakieś informacje na temat jego ludzi, ale znał jedynie ich imiona. Pokazaliśmy mu jednak te portrety, które zdobyliśmy dzięki Coldwellowi. Potwierdził, że to ludzie od Williama. Już są poszukiwani. Nazywają się...
– Dobra. Zajmijcie się tym. Gdyby coś się działo, gdybym był potrzebny, wiesz gdzie mnie szukać.
Podniósł się i wyszedł bez żadnego pożegnania. Jego głowa była zaprzątnięta Bellą. Wyjął kartkę dopiero w samochodzie i rozłożył ją na kierownicy, przyglądając się fotografii dziewczyny. Pewne siebie spojrzenie, delikatny uśmiech, włosy spływały delikatnymi kaskadami na jej ramiona.
Wyjął telefon i wybrał numer dziewczyny. Ale zważywszy na wczesną porę, postanowił napisać jej wiadomość.

Gdy już wstaniesz, zadzwoń do mnie. Edward.

Do romantyków to on nie należał.
Włączył się do ruchu i kolejne minuty spędził w korku, a wydrukowana kartka leżała na fotelu pasażera. Dochodziła ósma, więc Stacy na pewno nie było jeszcze w pracy. Chociaż... czasami lubiła przychodzić wcześniej, gdy nie mogła spać, bądź gdy coś ją dręczyło. Praca była jej odskocznią. Była niewielka grupa osób, o którą Cullen się troszczył, ale ona na pewno do niej należała.
Bella też.
Jakby na zawołanie, telefon zaczął wibrować. Ruszając powoli za sznurem samochodów, wygrzebał telefon z kieszeni i zobaczył jej imię. Odebrał bez wahania i przełączył na zestaw głośnomówiący.
– Cześć. – Usłyszał jej głos, bynajmniej nie brzmiał tak, jakby co dopiero wstała. – Czy coś się stało, Edwardzie?
– Cześć. Nie – zapewnił pośpiesznie. Dlaczego nie pomyślał, że może ją wystraszyć? – To znaczy tak, ale nic złego, nie powinnaś się o nic martwić. Mam coś co powinno poprawić ci humor.
– Jak to?
– Dowiesz się wszystkiego, gdy do ciebie przyjadę.
– Czyli chciałeś podjudzić moją ciekawość i sprawić, bym czekała do twojego przyjazdu z niecierpliwością?
Uśmiechnął się mimowolnie.
– Właśnie dokładnie taki miałem plan, Bello.
Zamienili jeszcze kilka zdań, potem się pożegnali. Musiał przyznać, że im dłużej znał Belle, czy też Isabelle, tym przyjemniej się im rozmawiało. A nawet coraz lepiej czuli się w swoim towarzystwie. Cieszył się też, że Ian ją polubił. Choć jednocześnie się bał, że Bella z ich życia zniknie na dobre i jego syn w jakiś sposób to przypłaci. W końcu wiadomo, jak łatwo dzieci przywiązują się do ludzi. Szczególnie do tych, którzy są dla nich tak dobrzy, jak Bella dla Iana.
Stacy nie było. Edward nigdy nie przestrzegał ścisłych godzin pracy wobec pracowników. A właściwie pracowniczki. Nie zatrudniał więcej osób, innych detektywów. Nie umiałby powierzyć komuś innemu zdania, które zostało zlecone jemu. Skąd miałby pewność, że dana osoba spełnia wszystkie swoje obowiązki w największym stopniu? Musiałby monitorować każdy jej, bądź jego, ruch. A to by oznaczało, że i tak wykonywałby tyle pracy ile wykonywał teraz.
Miał duże problemy z zaufaniem, to pewne.
Usiadł przed laptopem, który wcześniej wyjął z pokrowca i gdy się włączał, poszedł do niewielkiego aneksu kuchennego, gdzie zaparzył dwie kawy. Dla siebie i swojej sekretarki. Drugi kubek zostawił na biurku Stacy i wrócił do siebie.
Najpierw wydrukował zdjęcie Williama. Chciał je pokazać Belli i sprawdzić, czy sobie go przypomni. Ciekawe, czy go kochała? Ta myśl wydała mu się niepokojąca, ale szybko ją odrzucił. Musiał zająć się pracą. Przede wszystkim. Na koniec wyszukał tą całą Mary Alice.

Imię: Mary
Drugie imię: Alice
Nazwisko: Brandon
Data urodzenia: 05 lipiec 1994r.

Dziewczyna, czy też raczej kobieta, była bardzo ładna. Miała długie, brązowe włosy i nieco chochlikowaty typ urody. Studiowała architekturę na tej samej uczelni co Bella. Edward miał także jej adres oraz numer telefonu. Także informacje, że raz dostała mandat za przekroczenie prędkości.
To także wydrukował i wraz ze zdjęciem Williama schował do teczki. Znalazł na dysku skaner z portretów pamięciowych i z nimi zrobił dokładnie to samo.
– Puk, puk! – Podniósł głowę i zobaczył w drzwiach swoją sekretarkę, asystentkę, przyjaciółkę. Ubrana była w kremową sukienkę, ściśle przylegającą do jej ciała i sięgającą przed kolano, na krótki rękaw, z dekoltem w kształcie serca. – Dzięki za kawę. Mogę na chwilkę?
– Naturalnie. Wchodź. – Odchylił się na krześle, minimalizując wszystkie otwarte programy, pliki i foldery, a w tym samym momencie Stacy zamknęła za sobą drzwi i usiadła w fotelu naprzeciwko niego. – O co chodzi?
Przez chwilę Stacy Brickle siedziała w milczeniu, wpatrując się uparcie w swój kubek z kawą. Wiedziała jednak, że komu jak komu, ale Edwardowi może zaufać i powierzyć każdy sekret. Gdy zginął Gregory w wypadku, Edward bardzo jej pomógł.
– Wiesz, że nadal kocham Grega, prawda?
– Wiem, Stacy. Nie musisz mnie o tym zapewniać. – Posłał jej krzepiący uśmiech. – Spotykasz się z kimś. To chciałaś mi powiedzieć?
– Naprawdę jesteś dobrym detektywem. Tak. Spotykamy się od miesiąca. Nie chciałam mówić, by nie zapeszać no i nie wiedziałam co z tego wyjdzie. Ale wychodzi z tego coś poważnego. On wie o moim mężu. I o tym, że zawsze będzie częścią mojego życia. I jako pierwszy to akceptuje. Wszyscy uciekali gdy usłyszeli, że jestem wdową.
– Stacy, posłuchaj... może nie jestem najlepszym doradcą w sprawach sercowych, bo jakie ja mam na tym polu doświadczenie? Kobieta, z którą kiedyś byłem wypaliła, że chce zabić moje dziecko. Jednak mogę ci szczerze powiedzieć, jak szef i przyjaciel, że jeśli jesteś gotowa, by związać się z kimś na poważnie i jeśli tego chcesz,  to bądź szczęśliwa. Ale jeśli cię skrzywdzi, to go znajdę chociażby na końcu świata.
Napięcie z niej jakby wyparowało i z cichym śmiechem, uniosła ręce ku górze.
– Dobra, już. Dziękuję, Edwardzie. – Obeszła biurko szybkim krokiem i uściskała go mocno. – Idę zająć się pracą.

Było już po czternastej, a on nadal siedział w swoim gabinecie, choć miał się już zbierać, kiedy do środka wszedł Erick Smith. Detektyw zaprosił go gestem ręki by wszedł i usiadł, co też mężczyzna zrobił.
– Chciałem panu podziękować, panie Cullen. – Jego brązowe oczy zalśniły od łez. – Oddał nam pan syna.
– Zrobiłem wszystko co mogłem, panie Smith. Resztą zajmą się już moi koledzy z policji. Oczywiście w razie potrzeby, proszę do mnie dzwonić. A jak on się czuje?
– Och, lepiej, lepiej. Megan codziennie do niego przychodzi. Czasami także jej matka. Strasznie miła kobieta. Przeprosiła nas, chociaż to nie ona zawiniła, a jej cholerny mąż. Policja przesłuchała Davida dziś rano. Powiedział wszystko co wiedział i na pewno będzie sprawa. Już wynająłem dla niego prawnika. Mówił, że jeśli dobrze pójdzie, dostanie jedynie karę w zawieszeniu. W końcu sam jest poszkodowany.
– Najprawdopodobniej tak właśnie będzie. Proszę dać mi znać, kiedy będzie rozprawa i o której godzinie, a przyjdę.

Zatrzymał samochód przed domkiem nad jeziorem. Bella stała na pomoście i słysząc warkot silnika, odwróciła się i pośpiesznie ruszyła w ich stronę. Jej twarz ozdabiał szeroki uśmiech, który dodawał jej jedynie uroku. Nie mogąc się powstrzymać, Edward na przywitanie złożył delikatny pocałunek na jej wargach.
– Co to za niespodzianka? – zapytała podekscytowana i zadowolona z takiego przywitania, biorąc Iana na ręce. – Chodźcie. Zrobiłam ciasto czekoladowe.
Pół minuty później siedzieli przy kuchennym stole, na którym stało ciasto i leżała teczka z dokumentami, które udało mu się znaleźć. Nie wiedział czego może się spodziewać, gdy Bella je zobaczy, dlatego też nastawił się na wszystko.
Co będzie, to będzie.
– Udało mi się dowiedzieć kilku rzeczy na twój temat – powiedział zgodnie z prawdą, a jej oczy zabłysły dziwnym blaskiem, którego nie mógł rozszyfrować i który na pewno nie był ekscytacją. Wyjął kartki i podsunął jej. Zdjęcie Williama i informacje o pannie Brandon nadal leżały w teczce. – Nazywasz się Isabella Marie Swan. I pochodzisz z Nowego Jorku.
Tym razem wyjął informacje na temat jej przyjaciółki i położył przed nią kolejne kartki.
– To twoja przyjaciółka i z nią mieszkasz. Przypominasz sobie? ­– W odpowiedzi pokręciła jedynie głową, ale nic nie powiedziała. – W porządku. Mamy czas. Chciałabyś może się z nią skontaktować? Zadzwonić bądź porozmawiać?
Czekał cierpliwie na odpowiedź, co zajęło dobrych kilka minut. Zerknął na syna, który z szerokim uśmiechem pałaszował ciasto przygotowane przez Bellę. Przez żołądek do serca. Cóż, serce jego syna na pewno zdobyła.
– Ja... nie – odpowiedziała w końcu. – Nie pamiętam jej. Nie jestem gotowa.
Dlaczego poczuł ulgę?
–  W porządku. Nie ma pośpiechu. Przede wszystkim nie możesz czuć się pod presją. Skontaktujesz się z nią dopiero, gdy będziesz się czuła na to gotowa. Dobrze?
– Tak. – Uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Dziękuję. Coś jeszcze udało ci się znaleźć?
Pokazał jej zdjęcie Williama Baileya, ale po jej pytającym spojrzeniu domyślił się, że jego także nie pamięta. W sumie to i dobrze.
– Ian, my zaraz wrócimy. Nie zjedz całego ciasta, bo później brzuszek będzie cię bolał.
– Dobse, tato.
– Bello, chodźmy się przejść.
~*~
Korzystając z karty jednorazowego użytku, włożył ją do telefonu. Dał małemu szczylowi dwadzieścia dolców za wyświadczenie przysługi. Ludzie są pazerni i dla kasy zrobią wszystko. Nawet małe gnojki. Stojąc na dachu jakiegoś zatęchłego bloku – na pewno nie tego, w którym mieszkał – wybrał numer, który miał zapisany na karteczce samoprzylepnej. Uruchomił urządzenie modyfikujące głos i wcisnął zieloną słuchawkę. Po czterech sygnałach usłyszał jakiś szmer i w końcu dziecięcy głos:
– Halo?
– Dzień dobry. Czy zastałem pana Cullena?
– Pan Cullen psy telefonie.
Przez chwilę stał zdezorientowany. Czy głos detektywa, który ma dwadzieścia sześć lat, nie powinien brzmieć nieco... doroślej? Nigdzie nie wyszukał informacji, że gość ma dzieciaka. A może też używa modernizatora głosu? Chociaż... wątpliwe.
– Chciałbym rozmawiać z detektywem Edwardem Cullenem. Czy mógłbym go prosić do telefonu?
– A zalesy kto się pyta. Tatuś posedł na dwól s Bellom.
W jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka. Bella? W końcu Cullen uczestniczył w odkryciu machlojek Williama i jego ojczulka. Czyżby dziewczyna była ich źródłem? Ale nie. Może się mylić. Powoli.
– Isabella Marie Swan? – zaryzykował. A co? I tak go nie namierzą.
– Ano. Coś tatuś wspominał, se tak dziwnie się nasywa. Była poscelona.
Połączenie zostało przerwane. Musiał wrócić. Jasna cholera!

Jestem! Rozdział udało mi się napisać znacznie szybciej niż to podejrzewałam i szczerze powiedziawszy... ja jestem z niego zadowolona. Z długości także. Pisało mi się go naprawdę szybko i dość przyjemnie. Jak już się wzięłam, to poszło. Pewnie dlatego, że wiedziałam też o czym pisać i miałam uporządkowane, dzięki pewnej osóbce, która jest dla mnie wsparciem.

Chciałam wam podziękować za komentarze pod poprzednią notką. Postaram się dodać rozdział najszybciej jak będzie to możliwe, ale wszystko w tym przypadku zależy od czasu. Pracuję też nad nowym blogiem i jemu także muszę poświęcić swoją uwagę. Mam nadzieję, że to co dla was szykuję, wam się spodoba.

Pozdrawiam,
Mrs.Cross!