Często ponosimy porażki. Chyba nie ma człowieka, który ani razu by jej nie zaznał. Nie ma ludzi, którzy ciągle odnoszą sukcesy. Wiele z nas się tymi porażkami przejmuje. Jednak czy jest sens? Fakt, że dziś coś przegraliśmy, nie znaczy, że jutro niczego nie wygramy. Nie możemy pozwolić, by jedna porażka ciągnęła się za nami przez całe życie, niczym cień. Musimy stawić czoło życiu i kroczyć naprzód, z wysoko uniesioną głową. Każdy następny dzień może być dla nas miłym zaskoczeniem. Oczywiście, rzadko bywa tak, że sukces odniesiemy od razu. Musimy sobie na niego solennie zapracować. Wykazać się przy tym siłą i cierpliwością.
Bo co byśmy w życiu odnieśli, poddając się już po jednej przegranej walce? Zawsze możemy wygrać bitwę.
~*~
Szedł szybko w kierunku dwóch policjantów. Jego przystojna twarz nie była przykryta maską, jak to zwykle bywało. Teraz jego rysy wykrzywiał grymas nie gniewu, lecz wściekłości. A szmaragdowe oczy ze złotymi obwodówkami, zrobiły się niemal całe czarne. W tej chwili Edward Cullen mógłby zabić samym spojrzeniem.
Widać było jak na dłoni, że z każdym jego następnym krokiem, dwoje policjantów coraz bardziej napina mięśnie. Starali się nie okazywać żadnych emocji, jednak nie często im to wychodziło.
– Panie Cullen... – zaczął ten niższy, przełykając ślinę i wysuwając się naprzód.
– Co to ma, kurwa, znaczyć?! – ryknął miedzianowłosy, zatrzymując się przed policjantami. Górował nad obydwoma funkcjonariuszami, przez co czuli się jeszcze bardziej niepewnie. – Jak to, Jack popełnił samobójstwo?! Czy wyście, powariowali?! – Jego głos unosił się w całym komisariacie i niejedna osoba już obserwowała to "widowisko". – Nie przeszukaliście go?!
– Przeszukaliśmy, ale...
– Ale jesteście jełopami i przegapiliście, że ma przy sobie strzykawkę, tak? – Jego głos w tej chwili był cichy i aż za spokojny. To tylko spowodowało, że policjanci spięli się jeszcze bardziej.
– Panie Cullen... – wtrącił się drugi policjant stwierdzając, że może więcej od Cullena, bo ten jest tylko marnym detektywem. – Proszę się w tej chwili uspokoić i uważać na słownictwo. Inaczej będziemy musieli pana aresztować.
– Nie rozśmieszaj mnie Harry. – Obaj policjanci się odwrócili, słysząc głos Nicka Tremaina. Kroczył w ich stronę z delikatnym uśmiechem. – Za co zamierzacie go aresztować? Bo wytyka wam waszą nieuwagę? – Zatrzymał się, krzyżując ramiona na szerokiej piersi. Chociaż na przystojniej twarzy widniał uśmiech, szare oczy inspektora były jak najbardziej poważne. – Jakim cudem Jack Baye miał przy sobie strzykawkę?
Harry, tak samo jak i jego partner, Mark, wiedzieli, że nie jest najlepiej, skoro do akcji wkroczył Nick Tremain. Był wysoko postawionym policjantem i każdy czuł do niego szacunek oraz respekt.
– Zapewniam, inspektorze, że Jack Baye został przeszukany.
– Przez kogo? Przez ślepego?! – warknął Cullen, mrużąc oczy.
– Nie panie Cullen. Został przeszukany przez jednego z naszych funkcjonariuszy.
– Gdzie on jest? – zapytał Tremain.
– Godzinę temu skończył zmianę – powiedział spokojnie Mark.
– Istnieje możliwość, że któryś ze strażników dał się przekupić?
– Daj spokój, Nick. – Edward spojrzał na swojego kolegę. – Baye nie miał grosza. Sprawdziłem go. Rok temu wyprowadził się z domu, od tamtej pory nigdzie nie pracował, spał w przytułkach dla bezdomnych i zapewne kilka razy tracił świadomość, by stać się innym człowiekiem i zabijać ludzi. Nie stać by go było na przekupienie strażnika bądź policjanta. Po prostu nie został dobrze przeszukany. Czego, możecie być pewni, nie zostawię. Chcę zobaczyć jego ciało. – Ostatnie zdanie powiedział takim tonem, że nikt nie odważył się mu przeciwstawić.
Obok niego szedł Nick, a przed nimi Harry z Markiem. Przez całą drogę do prosektorium, żaden z czterech mężczyzn się nie odezwał. Jedyne co przerywało ciszę, to odgłos kroków. Zjechali windą na najniższe piętro, następnie długim korytarzem, aż w końcu znaleźli się w chłodnym pomieszczeniu. Został sam. Wszyscy trzej policjanci zostali za drzwiami. Być może uznali, że Cullen chce pobyć sam, ale on tego nie potrzebował. Nie był w zażyłych stosunkach z Jackiem. Praktycznie nigdy z nim nie rozmawiał, gdy jeszcze z nimi mieszkał. Nie musiał go opłakiwać czy choćby się z nim żegnać.
Podszedł do stołu, stojącego na środku wysterylizowanego pomieszczenia i uniósł narzutę, którą były okryte zwłoki mężczyzny. Był blady i wyglądał jakby spał. Czyli tak, jak każdy nieboszczyk. Edward odkrył ciało bardziej i w przedramieniu zauważył niewielki ślad po igle. Na jego piersi było kilka blizn, ale żadna świeża, co oznaczało, że ten człowiek nie miał jeszcze przeprowadzonej sekcji zwłok.
Już miał zakryć ciało, gdy coś zwróciło jego uwagę.
– Nick! – zawołał i po chwili do pomieszczenia wszedł inspektor. Pozostała dwójka pozostała na korytarzu. – Pokażę ci coś. – Znalazł jednorazowe rękawiczki i ostrożnie przekręcił ciało na lewy bok.
– Historia kołem się toczy – mruknął policjant.
Od prawej łopatki do barku, na ciele mężczyzny widniał wytatuowany, czerwony wąż. Taki sam, jaki miał David Smith.
~*~
Wrócił do domu praktycznie nad ranem. Po wizycie w prosektorium, zadzwonili po Simona i snuli teorie w gabinecie Nick'a. Jack był człowiekiem, który by muchy nie skrzywdził. Ale ta jego druga wersja to jego totalne przeciwieństwo. Kto mógłby być lepszym kandydatem, by być w takiej sekcie? Gdyby coś się stało, to przecież nie wygada, bo nic nie będzie pamiętał, prawda? Być może ten drugi Jack kontaktował się z nimi, gdy znów miał władzę i dostawał zlecenie.
Dom Smith'ów nadal pozostawał pod obserwacją, ale z tego co się dowiedział, nie ma się do tej pory niczym martwić. Żadnych podejrzanych telefonów czy wizyt. Czuł, że rodzice Davida to ślepa uliczka.
Dom Smith'ów nadal pozostawał pod obserwacją, ale z tego co się dowiedział, nie ma się do tej pory niczym martwić. Żadnych podejrzanych telefonów czy wizyt. Czuł, że rodzice Davida to ślepa uliczka.
Gdy wchodził na górę, jego matka się przebudziła i wyszła z pokoju Ian'a. Widział jej zatroskane spojrzenie.
Chociaż nie był jej biologicznym synem, nie wychowywała go od małego, kochała go ponad wszystko i ciągle się o niego martwiła. Esme nie mogła mieć własnych dzieci, ponieważ kilkakrotnie poroniła i to jej odebrało tę możliwość. Długo nie mogła się pozbierać, ale w końcu jej się to udało. Konkretnie wtedy, gdy do jej życia wkroczył zagubiony nastolatek. Oddała mu swoje serce, pokochała jak matka i dołożyła wszelkich starań, by nią zostać w jego oczach.
– Wracaj spać, mamo – powiedział cicho i ucałował kobietę w policzek. Uśmiechnęła się do niego. Nawet nie zdawał sobie sprawy, ile to jedno słowo dla niej znaczyło.
– Co się stało, Edwardzie? – Przeczesała mu włosy, jakby miał siedem lat, a nie dwadzieścia sześć. – Dlaczego musiałeś tak późno jechać na komisariat?
– Porozmawiamy gdy wstanę, dobrze? – Uśmiechnął się lekko. – Naprawdę jestem zmęczony.
Po tych słowach wszedł do swojej sypialni i zasnął praktycznie od razu, nawet nie zdejmował ubrań.
O czternastej wszedł do szpitala, a następnie do sali, w której leżała brunetka z zanikiem pamięci. Gdy tylko otworzył drzwi, dziewczyna wwierciła w niego czekoladowe oczy, w których zabłysnęła ciekawość, ale i... radość? Cóż, najprawdopodobniej był jedyną osobą, która ją odwiedza.
– Dzień dobry panie Cullen – przywitała się, nadal ochrypłym głosem. – Nie sądziłam, że jeszcze pana tu spotkam.
W odpowiedzi tylko się do niej uśmiechnął. Jeśli miał być szczery, nie był tu tylko z detektywistycznej ciekawości. Coś go ciągnęło do tej dziewczyny. Jakaś niewidzialna siła, której nie umiał powstrzymać. Jeszcze.
Ale czy w ogóle tego chciał? Sam musiał się nad tym zastanowić.
– Jak się czujesz? – zapytał, przysuwając do łóżka krzesło, na którym usiadł.
– Wszystko nadal mnie boli – odpowiedziała, cicho wzdychając. – Chciałabym wiedzieć kim jestem. Naprawdę nikomu tego nie życzę. Ciągle się zastanawiam czy miałam rodzinę, przyjaciół, chłopaka. Czy byłam szczęśliwą dziewczyną, czy wręcz przeciwnie. – Zacisnęła dłonie w piąstki, aż pobielały jej knykcie. – Nie wiem skąd jestem. Nie mam pojęcia co lubiłam robić czy jeść. Nie wiem dosłownie nic. A najgorsze jest to, że tak może pozostać do końca mojego życia. – Przy ostatnim zdaniu jej warga zadrżała.
– Spokojnie. – Pochylił się do przodu i wziął ostrożnie jej dłoń w swoją. Ku jego zdziwieniu, sama myśl o tym, że brunetka mogłaby zacząć płakać, go przerażała. – Lekarze dają szanse na odzyskanie pamięci. Musisz tylko cierpliwie czekać.
– Łatwo panu mówić. – Jej drobne ciało przeszył dreszcz. – Nawet nie wiem jak się nazywam. Jak mam na imię.
– Właśnie, jeśli chodzi o twoją tożsamość, będziesz się nazywała Jocelyn Barker. Gdy wyjdziesz ze szpitala, załatwimy pozostałe formalności. I mów mi po imieniu – poprosił.
– Dobrze. I dziękuję – wyszeptała z delikatnym uśmiechem.
Przez następną godzinę "Jocelyn" zadawała mu pytania, a on na nie odpowiadał. Chociaż nie na wszystkie. Niektóre z nich były dla niego wyjątkowo trudne i był jej wdzięczny, że widząc wahanie z jego strony, szybko zadawała kolejne pytanie. W końcu musiał iść, bo miał przecież nierozwiązanych kilka spraw i był umówiony na kilka spotkań. Wyszedł obiecując, że wróci.
I wiedział, że tej obietnicy dotrzyma.
– Jak się czujesz? – zapytał, przysuwając do łóżka krzesło, na którym usiadł.
– Wszystko nadal mnie boli – odpowiedziała, cicho wzdychając. – Chciałabym wiedzieć kim jestem. Naprawdę nikomu tego nie życzę. Ciągle się zastanawiam czy miałam rodzinę, przyjaciół, chłopaka. Czy byłam szczęśliwą dziewczyną, czy wręcz przeciwnie. – Zacisnęła dłonie w piąstki, aż pobielały jej knykcie. – Nie wiem skąd jestem. Nie mam pojęcia co lubiłam robić czy jeść. Nie wiem dosłownie nic. A najgorsze jest to, że tak może pozostać do końca mojego życia. – Przy ostatnim zdaniu jej warga zadrżała.
– Spokojnie. – Pochylił się do przodu i wziął ostrożnie jej dłoń w swoją. Ku jego zdziwieniu, sama myśl o tym, że brunetka mogłaby zacząć płakać, go przerażała. – Lekarze dają szanse na odzyskanie pamięci. Musisz tylko cierpliwie czekać.
– Łatwo panu mówić. – Jej drobne ciało przeszył dreszcz. – Nawet nie wiem jak się nazywam. Jak mam na imię.
– Właśnie, jeśli chodzi o twoją tożsamość, będziesz się nazywała Jocelyn Barker. Gdy wyjdziesz ze szpitala, załatwimy pozostałe formalności. I mów mi po imieniu – poprosił.
– Dobrze. I dziękuję – wyszeptała z delikatnym uśmiechem.
Przez następną godzinę "Jocelyn" zadawała mu pytania, a on na nie odpowiadał. Chociaż nie na wszystkie. Niektóre z nich były dla niego wyjątkowo trudne i był jej wdzięczny, że widząc wahanie z jego strony, szybko zadawała kolejne pytanie. W końcu musiał iść, bo miał przecież nierozwiązanych kilka spraw i był umówiony na kilka spotkań. Wyszedł obiecując, że wróci.
I wiedział, że tej obietnicy dotrzyma.
~*~
Życie w Meksyku chwilowo się do niego uśmiechało. Mógł wyjść z domu bez obaw, że za rogiem może czyhać na niego wróg, pragnący jedynie jego śmierci. Znalazł sobie pracę jako kierowca taksówki. Po co mu były jakieś większe fuchy? Pieniędzy miał dużo, poza tym nie potrzebował życia w luksusach. Zwykłe mieszkanie na przedmieściach zdecydowanie mu wystarczało.
Podłożył ręce pod głowę i uśmiechnął się, patrząc jak dziewczyna, którą przed chwilą nieźle przeleciał, zakłada na siebie stanik i majtki. Była niska, miała zielone oczy i rude do pasa, gęste loki. Trzeba jej było przyznać, że była ładna. Do tego młoda, bo dawał jej zaledwie siedemnaście lat, chociaż sama podała, że ma dwadzieścia. Jednak mało go to obchodziło. Wiele osób kłamie na temat swojego wieku.
Żył sobie spokojnie, bez żadnych obaw.
Jednak one ciągle były. Gdzieś, w zakamarkach jego umysłu. I niedługo miały dać o sobie znać. Wkrótce znów miał wieść życie w strachu, że za rogiem czai się śmierć. Jednak jeszcze nie był tego świadomy.
Podłożył ręce pod głowę i uśmiechnął się, patrząc jak dziewczyna, którą przed chwilą nieźle przeleciał, zakłada na siebie stanik i majtki. Była niska, miała zielone oczy i rude do pasa, gęste loki. Trzeba jej było przyznać, że była ładna. Do tego młoda, bo dawał jej zaledwie siedemnaście lat, chociaż sama podała, że ma dwadzieścia. Jednak mało go to obchodziło. Wiele osób kłamie na temat swojego wieku.
Żył sobie spokojnie, bez żadnych obaw.
Jednak one ciągle były. Gdzieś, w zakamarkach jego umysłu. I niedługo miały dać o sobie znać. Wkrótce znów miał wieść życie w strachu, że za rogiem czai się śmierć. Jednak jeszcze nie był tego świadomy.
Cześć wam! I kolejny rozdział jest, bez mojego marudzenia! Jak się podobał? Piszcie prawdę! :D Chcieliście Bellę - macie Bellę. Oczywiście z czasem będzie jej coraz więcej, wiadomo. Jednak do wszystkiego wkrótce dojdziemy. Rozdział napisałam w dwa wieczory, co dla mnie jest normalnie nie lada wyczynem. Nie chciałam, abyście znów musieli na niego długo czekać. Też czujecie już wakacje? Bo ja strasznie. A jak słyszę "napiszemy sprawdzian", to mi się niedobrze robi, bo przecież prawie wakacje! A oni co? Nauczyciele nie mają serca :D Przyjaciółki ciągle mnie wyciągają na rowery. W czwartek jak wróciłam to ledwo mogłam chodzić, tak kolana mnie bolały :DWiem, że rozdział jest późno, ale dopiero wróciłam z ogniska od kolegi. A, że nie jestem aż za bardzo śpiąca, daję rozdział :) Byłam u ortopedy dziś i zostałam skierowana na rehabilitacje do osteopaty (nie wiedziałam do tej pory, że taki lekarz istnieje :D), więc na razie operacji mogę uniknąć :)
Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Pozdrawiam gorąco,
s.w.e.e.t.n.e.s.s
Chociaż się zastanawiam, czy nie zmienić nicku na "Mrs.Cross" :D