Jest jak wiatr. Nie możesz go zobaczyć, ale czujesz. Czujesz, jak zaciska dłonie na twoich płucach, uniemożliwiając dostęp powietrza. Pragniesz od niego uciec, ale bez względu na to, jak bardzo będziesz się starał, nigdy tego celu nie osiągniesz. On, niczym cień, podąży za tobą nawet na koniec świata.
~*~
Strach na pewno nie dotyczył Edwarda Cullena. Choć dawniej byli najlepszymi przyjaciółmi. Nie odstępowali się na krok. Byli razem w szkole, na ulicy, na boisku, w ciepłym łóżku. Jednak "dawniej" jest tu kluczowym słowem. Udało mu się zamknąć potężne drzwi, którymi strach się do niego dostawał. Zamknął je na wiele zamków, do których klucze powyrzucał.
Stał przy oknie, trzymając w dłoni szklankę z brązowym płynem. Nie był alkoholikiem. Po prostu lubił czasem zwilżyć gardło czymś mocniejszym. I nie pił więcej niż trzy szklanki dziennie. Dość często bywały dni, podczas których nie miał w ustach ani kropli alkoholu.
Jego twarz była widoczna jedynie dzięki poświacie księżyca, wpadającej do pokoju przez firanki. Zerknął na ogromny księżyc i uśmiechnął się smutno. Podsunął szklankę do ust i upił niewielki łyk burbonu. Czuł w gardle lekkie palenie, charakterystyczne dla tego trunku.
Na tym świecie istniała niewielka liczba osób, która miała wstęp do ogromnej posiadłości Edwarda Cullena. Jedynie rodzina i garstka znajomych. Nawet listonosz, którego Edward znał kilka lat, nigdy nie przeszedł przez bramę. Gdyby jednak ktoś nieproszony starał się dostać do jego domu, lub też raczej willi, liczne zabezpieczenia, które zamontował, uniemożliwiały intruzowi to zadanie.
Można było uznać go za paranoika, ale prawda jest taka, że jako detektyw narobił sobie wielu wrogów. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby przez to, kim był, jego synkowi stała się jakakolwiek, nawet najmniejsza krzywda. Musiał go chronić. I właśnie to robił.
Taka jest rola rodziców. Chronić swoje dzieci. Wkraczać i przyjmować na siebie ciosy, gdy widzą, że zbliża się niebezpieczeństwo.
Obrócił się na pięcie, pociągając kolejny łyk whiskey, tym samym opróżniając szklankę do ostatniej kropli. Bezgłośnie postawił ją na stoliku nocnym i popatrzył na trzyletniego chłopca, śpiącego w jego łóżku. Ian to najlepsze, co go spotkało w życiu, które niestety już za młodu nie było kolorowe. Został ojcem we wczesnym wieku i tego nie planował, to fakt, ale nie żałował, że ta mała istota pojawiła się na jego drodze. Gdyby tak było, byłby największym głupcem, jakiego widziała ludzkość.
Dzieci to błogosławieństwo.
Poprawił kołdrę i pocałował syna w czoło. Tego dnia musiał popracować i nie miał pojęcia ile mu to zajmie. Być może w nocy nie zmruży oka. Zszedł na dół tylko po to, aby zrobić sobie czarną kawę. Z jego ust wydobyło się ziewnięcie. Otworzył górną szafkę i wyjął największy kubek, jaki udało mu się znaleźć. Wsypał do niego trzy łyżki kawy i zalał je wodą. Wyszedł z dużej kuchni i pogrążonym w mroku korytarzem ruszył do schodów.
Usiadł przy stoliku w swojej sypialni, włączył laptopa i postawił kawę na blacie. Czekając, aż laptop się uruchomi, patrzył na Ian'a. Jego usta były ułożone w małą literkę "o".
W większej części był podobny do swojego ojca. Zielone oczy, miedziane włoski. Edward nie miał zdjęć ze swojego dzieciństwa. Jego biologicznych rodziców nie było stać na chleb, a co dopiero mowa o aparacie lub szkolnych zdjęciach.
Oparł się na fotelu. Nigdy nie zamierzał pozwolić, aby jego mały synek chodził głodny lub brudny. Aby musiał prosić na ulicy o pieniądze. Żeby znajomi go odtrącali, bo jest biedny. Nie zamierzał pozwolić, aby jego syn miał takie same dzieciństwo. Jednak mimo brudnych ubrań i burczącego brzucha, wiedział, że jego mama go kochała. Ojciec darzył uczuciem tylko wódkę, ale i tak Edward stracił ich oboje.
Pokręcił głową. Nie mógł o tym myśleć. Musiał zająć się sprawą państwa Coldwell. Ich czternastoletnia córka zaginęła. Uciekła, została porwana lub w najgorszym wypadku została zabita.
Zrozpaczeni rodzice zgłosili się do Edwarda, jednego z najlepszych detektywów, aby odnalazł Megan.
Żywą albo martwą.
Położył się do łóżka nad ranem i dane mu było pospać jedynie godzinę. Wiedział, że długo tak nie pociągnie, ale złożył obietnicę państwu Coldwell. A Edward Cullen, obietnic nigdy nie łamał. Reszta spraw, które miał, to drobnostki.
Patrzył jak jego synek bawi się klockami w obszernym salonie. Zdawał siebie sprawę, że będzie się widywał z nim rzadko, ale gdy tylko odnajdzie Megan, weźmie wolne i wyjedzie gdzieś z Ian'em. Może do Esme i Carlisle'a. Zamierzał poświęcić synkowi cały swój czas. Ale najpierw wizyta w szkole córki Coldwell'ów.
Założył czarne spodnie i jasną koszulę. Był przystojnym, seksownym mężczyzną i wiele kobiet marzyło, aby znaleźć się w jego ramionach, lecz Edward nie miał ani czasu, ani ochoty na romanse. Po związku z Sarą, biologiczną matką Ian'a, miał dość. Edward nadal zastanawiał się co w niej widział.
Jasne, gdy ją poznał, był na studiach, a Sara okazała się miłą i śliczną dziewczyną, pragnącą zostać sławną piosenkarką. Edward zakochał się w niej po uszy. Miała blond włosy, które nieustannie zmieniały swoją barwę. Raz czarne, raz różowe, albo turkusowe. Niebieskie oczy, które patrzyły na niego z uczuciem. Sara wydawała mu się ideałem. Dopóki nie zaszła w ciążę.
Ten dzień pamiętał, jakby to było kilka godzin temu. Sara wpadła do jego pokoju w akademiku. Była cała zapłakana, a on myślał, że jakiś dureń ją skrzywdził. Był gotów go odnaleźć i połamać mu kości. Jednak ona wyznała mu, że spodziewa się dziecka. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. W drugiej cholernie się ucieszył. Mówił, że dadzą sobie radę i wierzył w swoje słowa. Pocieszał ją, prosił aby nie płakała i ścierał jej łzy.
Lecz Sara Lawson miała inne plany.
Nie chcę tego dziecka, Edwardzie. Zabiję je. Te słowa spowodowały, że ideał, za jaki ją uważał, w jednej chwili pękł. Niczym balonik, który ktoś przebija igłą lub szpilką. A on był dzieckiem, do którego ten balonik należał.
Zaraz po porodzie odebrał Sarze wszelkie prawa rodzicielskie. Esme i Carlisle pomogli mu w opiece nad malcem, dzięki czemu dokończył studia, założył firmę. Zawsze mógł polegać na swoich przyrodnich rodzicach. Nigdy im tego nie mówił, ale ich kochał.
Do dzisiaj jest im wdzięczny za to, co dla niego zrobili z własnej woli. Bo kim był? Bezdomnym dzieciakiem, który trafił do szpitala poobijany, z połamanymi żebrami i wstrząśnieniem mózgu. Podobno został pobity. Nie miał pojęcia dlaczego, gdzie i przez kogo. Ale to było normalne przy takich przypadkach.
Okłamał doktora Carlisle'a Cullena, że musi szybko wyjść, bo czekają na niego rodzice. To nie była prawda. I doktor dość szybko ją odkrył. Wtedy wraz z żoną postanowili się nim zaopiekować. Chociaż miał szesnaście lat.
Dzięki nim znów mógł zobaczyć czym jest szczęście i miłość, choć urazy z dzieciństwa pozostały w jego głowie.
Gdy Ian miał kilka godzin, Edward bał się wziąć go na ręce. Wydawał mu się taki maleńki i kruchy. Nie chciał zrobić mu krzywdy, ale gdy się przełamał, gdy wziął synka na ręce, wiedział, że trzyma cały swój świat. I ten świat będzie chronił, póki starczy mu na to sił.
Jego twarz była widoczna jedynie dzięki poświacie księżyca, wpadającej do pokoju przez firanki. Zerknął na ogromny księżyc i uśmiechnął się smutno. Podsunął szklankę do ust i upił niewielki łyk burbonu. Czuł w gardle lekkie palenie, charakterystyczne dla tego trunku.
Na tym świecie istniała niewielka liczba osób, która miała wstęp do ogromnej posiadłości Edwarda Cullena. Jedynie rodzina i garstka znajomych. Nawet listonosz, którego Edward znał kilka lat, nigdy nie przeszedł przez bramę. Gdyby jednak ktoś nieproszony starał się dostać do jego domu, lub też raczej willi, liczne zabezpieczenia, które zamontował, uniemożliwiały intruzowi to zadanie.
Można było uznać go za paranoika, ale prawda jest taka, że jako detektyw narobił sobie wielu wrogów. Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby przez to, kim był, jego synkowi stała się jakakolwiek, nawet najmniejsza krzywda. Musiał go chronić. I właśnie to robił.
Taka jest rola rodziców. Chronić swoje dzieci. Wkraczać i przyjmować na siebie ciosy, gdy widzą, że zbliża się niebezpieczeństwo.
Obrócił się na pięcie, pociągając kolejny łyk whiskey, tym samym opróżniając szklankę do ostatniej kropli. Bezgłośnie postawił ją na stoliku nocnym i popatrzył na trzyletniego chłopca, śpiącego w jego łóżku. Ian to najlepsze, co go spotkało w życiu, które niestety już za młodu nie było kolorowe. Został ojcem we wczesnym wieku i tego nie planował, to fakt, ale nie żałował, że ta mała istota pojawiła się na jego drodze. Gdyby tak było, byłby największym głupcem, jakiego widziała ludzkość.
Dzieci to błogosławieństwo.
Poprawił kołdrę i pocałował syna w czoło. Tego dnia musiał popracować i nie miał pojęcia ile mu to zajmie. Być może w nocy nie zmruży oka. Zszedł na dół tylko po to, aby zrobić sobie czarną kawę. Z jego ust wydobyło się ziewnięcie. Otworzył górną szafkę i wyjął największy kubek, jaki udało mu się znaleźć. Wsypał do niego trzy łyżki kawy i zalał je wodą. Wyszedł z dużej kuchni i pogrążonym w mroku korytarzem ruszył do schodów.
Usiadł przy stoliku w swojej sypialni, włączył laptopa i postawił kawę na blacie. Czekając, aż laptop się uruchomi, patrzył na Ian'a. Jego usta były ułożone w małą literkę "o".
W większej części był podobny do swojego ojca. Zielone oczy, miedziane włoski. Edward nie miał zdjęć ze swojego dzieciństwa. Jego biologicznych rodziców nie było stać na chleb, a co dopiero mowa o aparacie lub szkolnych zdjęciach.
Oparł się na fotelu. Nigdy nie zamierzał pozwolić, aby jego mały synek chodził głodny lub brudny. Aby musiał prosić na ulicy o pieniądze. Żeby znajomi go odtrącali, bo jest biedny. Nie zamierzał pozwolić, aby jego syn miał takie same dzieciństwo. Jednak mimo brudnych ubrań i burczącego brzucha, wiedział, że jego mama go kochała. Ojciec darzył uczuciem tylko wódkę, ale i tak Edward stracił ich oboje.
Pokręcił głową. Nie mógł o tym myśleć. Musiał zająć się sprawą państwa Coldwell. Ich czternastoletnia córka zaginęła. Uciekła, została porwana lub w najgorszym wypadku została zabita.
Zrozpaczeni rodzice zgłosili się do Edwarda, jednego z najlepszych detektywów, aby odnalazł Megan.
Żywą albo martwą.
Położył się do łóżka nad ranem i dane mu było pospać jedynie godzinę. Wiedział, że długo tak nie pociągnie, ale złożył obietnicę państwu Coldwell. A Edward Cullen, obietnic nigdy nie łamał. Reszta spraw, które miał, to drobnostki.
Patrzył jak jego synek bawi się klockami w obszernym salonie. Zdawał siebie sprawę, że będzie się widywał z nim rzadko, ale gdy tylko odnajdzie Megan, weźmie wolne i wyjedzie gdzieś z Ian'em. Może do Esme i Carlisle'a. Zamierzał poświęcić synkowi cały swój czas. Ale najpierw wizyta w szkole córki Coldwell'ów.
Założył czarne spodnie i jasną koszulę. Był przystojnym, seksownym mężczyzną i wiele kobiet marzyło, aby znaleźć się w jego ramionach, lecz Edward nie miał ani czasu, ani ochoty na romanse. Po związku z Sarą, biologiczną matką Ian'a, miał dość. Edward nadal zastanawiał się co w niej widział.
Jasne, gdy ją poznał, był na studiach, a Sara okazała się miłą i śliczną dziewczyną, pragnącą zostać sławną piosenkarką. Edward zakochał się w niej po uszy. Miała blond włosy, które nieustannie zmieniały swoją barwę. Raz czarne, raz różowe, albo turkusowe. Niebieskie oczy, które patrzyły na niego z uczuciem. Sara wydawała mu się ideałem. Dopóki nie zaszła w ciążę.
Ten dzień pamiętał, jakby to było kilka godzin temu. Sara wpadła do jego pokoju w akademiku. Była cała zapłakana, a on myślał, że jakiś dureń ją skrzywdził. Był gotów go odnaleźć i połamać mu kości. Jednak ona wyznała mu, że spodziewa się dziecka. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał. W drugiej cholernie się ucieszył. Mówił, że dadzą sobie radę i wierzył w swoje słowa. Pocieszał ją, prosił aby nie płakała i ścierał jej łzy.
Lecz Sara Lawson miała inne plany.
Nie chcę tego dziecka, Edwardzie. Zabiję je. Te słowa spowodowały, że ideał, za jaki ją uważał, w jednej chwili pękł. Niczym balonik, który ktoś przebija igłą lub szpilką. A on był dzieckiem, do którego ten balonik należał.
Zaraz po porodzie odebrał Sarze wszelkie prawa rodzicielskie. Esme i Carlisle pomogli mu w opiece nad malcem, dzięki czemu dokończył studia, założył firmę. Zawsze mógł polegać na swoich przyrodnich rodzicach. Nigdy im tego nie mówił, ale ich kochał.
Do dzisiaj jest im wdzięczny za to, co dla niego zrobili z własnej woli. Bo kim był? Bezdomnym dzieciakiem, który trafił do szpitala poobijany, z połamanymi żebrami i wstrząśnieniem mózgu. Podobno został pobity. Nie miał pojęcia dlaczego, gdzie i przez kogo. Ale to było normalne przy takich przypadkach.
Okłamał doktora Carlisle'a Cullena, że musi szybko wyjść, bo czekają na niego rodzice. To nie była prawda. I doktor dość szybko ją odkrył. Wtedy wraz z żoną postanowili się nim zaopiekować. Chociaż miał szesnaście lat.
Dzięki nim znów mógł zobaczyć czym jest szczęście i miłość, choć urazy z dzieciństwa pozostały w jego głowie.
Gdy Ian miał kilka godzin, Edward bał się wziąć go na ręce. Wydawał mu się taki maleńki i kruchy. Nie chciał zrobić mu krzywdy, ale gdy się przełamał, gdy wziął synka na ręce, wiedział, że trzyma cały swój świat. I ten świat będzie chronił, póki starczy mu na to sił.
~*~
Chodził zdenerwowany po mieszkaniu, co chwilę zerkając na pieprzony telefon w nadziei, że w końcu zadzwoni. Od godziny nie dostał żadnych wiadomości. Może coś poszło nie tak?
Ta pierdolona suka musiała zginąć, za dużo wiedziała. Nie sądził, że jest aż tak sprytna, żeby dowiedzieć się prawdy. Że też wcześniej nie zauważył! Teraz przez tą kurwę może mieć poważne kłopoty, a nawet iść do paki. Jeśli ma jakieś dowody, to na bardzo wiele lat.
Niby w szafie było wszystko, niczego nie brakowało, ale co jeśli zrobiła kopie dokumentów i zdjęcia? Nie wiedział, jak długo znała prawdę. Dlatego trzeba było się jej jak najszybciej pozbyć.
Palił papierosa za papierosem, aż w końcu paczka była pusta. Walnął w wazon, strącając go z kominka. Zatrzymał się i spojrzał na odłamki porcelany.
Spokojnie, szepnął do siebie w myślach, zaciskając palce na nasadzie nosa. Brał głębokie wdechy, ale to nie pomagało. Cały kipiał ze złości. Mógł to załatwić sam. Ale prawda wyglądała tak, że nie chciał sobie brudzić rąk, dlatego zlecił to odpowiedniemu człowiekowi, za dobrą zapłatą.
W końcu telefon zaczął dzwonić. Z prędkością światła odebrał i przycisnął urządzenie do ucha.
– Wszystko załatwione. – Usłyszał po drugiej stronie.
I cała złość z niego odeszła. Jak powietrze z balona. Opadł na skórzany fotel, oddychając z ulgą. Głupia suka nie żyje. Nic już mu nie grozi. Uśmiechnął się zadowolony i zamknął oczy, zapadając się głębiej w fotelu.
Nie wiedział jednak, że został oszukany.
__________________________________________________________
Dzień dobry!
Pierwsze co chciałam, to oczywiście podziękować wszystkim za cudowne komentarze pod pierwszym postem na tym blogu. Naprawdę mam nadzieję, że ta historia wam się spodoba, nic innego bardziej mnie nie ucieszy.
Cóż kochani, zaczął się rok szkolny, nie mam tyle czasu na pisanie rozdziałów, więc błagam was o cierpliwość i danie mi czasu. Mam rozszerzoną historię i wos. To naprawdę dużo nauki. Muszę się skupić. Nie chcę doprowadzić do takiej sytuacji, że będę zagrożona z kilku przedmiotów. Miałam tak w I liceum i to naprawdę nie było dla mnie czymś dobrym. Dlatego mam nadzieję, że zrozumiecie, jeśli będą duże odstępy czasowe w dodawaniu rozdziałów.
Rozdział jest krótki, ale... podoba mi się. W jakimś stopniu. Postaram się pisać następne notki dłuższe.
Proszę o szczere komentarze. One naprawdę wiele dla mnie znaczą.
Pierwsze co chciałam, to oczywiście podziękować wszystkim za cudowne komentarze pod pierwszym postem na tym blogu. Naprawdę mam nadzieję, że ta historia wam się spodoba, nic innego bardziej mnie nie ucieszy.
Cóż kochani, zaczął się rok szkolny, nie mam tyle czasu na pisanie rozdziałów, więc błagam was o cierpliwość i danie mi czasu. Mam rozszerzoną historię i wos. To naprawdę dużo nauki. Muszę się skupić. Nie chcę doprowadzić do takiej sytuacji, że będę zagrożona z kilku przedmiotów. Miałam tak w I liceum i to naprawdę nie było dla mnie czymś dobrym. Dlatego mam nadzieję, że zrozumiecie, jeśli będą duże odstępy czasowe w dodawaniu rozdziałów.
Rozdział jest krótki, ale... podoba mi się. W jakimś stopniu. Postaram się pisać następne notki dłuższe.
Proszę o szczere komentarze. One naprawdę wiele dla mnie znaczą.
Pozdrawiam,
s.w.e.e.t.n.e.s.s