Kiedy tylko zobaczyła mężczyznę po drugiej stronie
drzwi, wiedziała z kim ma do czynienia. Nie było żadnego wielkiego Bum! ani żadne obrazy nie zaczęły się
przewijać jej przed oczami, jak to bywa często na filmach. Nie poczuła też bólu
głowy, który zwaliłby ją z nóg. Ona po prostu wiedziała, że mężczyzna stojący
naprzeciwko niej jest tą samą osobą, przed którą uciekała. Był facetem, który
do niej strzelił. Chociaż wcześniej miał blond włosy, a nie brązowe i nie miał już
brody, nie miała wątpliwości. Ani na chwile się nie zawahała.
Nie kierowała w nią tamtej chwili chęć chronienia
własnego życia. Wiedziała, że w salonie siedział Ian, który bawił się klockami
rozrzuconymi na całej podłodze. Chciała chronić tego chłopca. W tamtym momencie
własne życie obchodziło ją tyle co zeszłoroczny śnieg. Pewnie dlatego, że choć
widziała tego chłopca zaledwie kilka razy, to już zdążył skraść jej serce.
Zatrzasnęła drzwi w ekspresowym tempie i rzuciła
się w stronę salonu. Wiedziała, że ma zaledwie parę sekund, zanim facet wywarzy
drzwi, albo też wybije okno. Złapała chłopca pod pachami i zaniosła go do
spiżarni. W jej żyłach krążyła adrenalina, a wiadomo, że w takich momentach
człowiek jest zdolny do wielu rzeczy, czasami również nieprawdopodobnych.
- Nie odzywaj się, kochanie – powiedziała, podając
chłopcu szczeniaka. – I postaraj się by Chappie był cicho. Zamknij się od
środka. Niedługo przyjdę. – To powiedziawszy, zamknęła drzwi spiżarni, chociaż
nie była pewna czy będzie jej dane naprawdę wrócić do chłopca.
Usłyszała kroki i wiedziała, że jej czas się
skrócił. Nie miała go już… wcale? Tak, to prawdopodobne. Wróciła do salonu w
chwili, kiedy wchodził do niego ten mężczyzna, nadal mierząc do niej z broni.
Przełknęła ślinę, czując rosnącą gule w gardle. Jej serce biło w szaleńczym
tempie, a krew szumiała w uszach. Ku jej zaskoczeniu brunet opuścił rękę, w
której trzymał pistolet i uśmiechnął się do niej, przez co zrobiło jej się
niedobrze.
- Masz więcej szczęścia niż rozumu – odezwał się,
a od jego głosu przeszły ją ciarki. – Jesteś jedyną osobą, której nie udało mi
się zabić. Wcale się nie dziwię, że mi to zlecono. Sprawiasz tylko kłopoty,
panno Swan.
Zrobił krok w jej stronę, a ona się cofnęła, co
wywołało jego rozbawienie, a pomieszczenie wypełnił śmiech. Wskazał na nią
palcem, coraz bardziej się do niej zbliżając. Nie miała już gdzie uciec, bo pod
plecami poczuła gładką powierzchnię ściany. Zwilżyła językiem spierzchnięte
wargi zastanawiając się kiedy zdecyduje się do niej strzelić. Zrobi to szybko?
A może wręcz przeciwnie? Jeśli już miałaby umierać, wolała opcję numer jeden.
Przynajmniej by nie cierpiała.
- Detektyw Cullen. Kto by pomyślał! Ależ te życie
jest przewrotne, prawda? Myślałaś, że ci pomoże? Pewnie tak. Pewnie w zamian za
pomoc poszłaś z nim do łóżka, co? W końcu wy wszystkie jesteście jedynie
kurwami. – Wzruszył ramionami, mówiąc takim tonem jakby mówił o pogodzie. –
Mógłbym strzelić między oczy. Wtedy zostałabyś na miejscu, ale cóż to byłaby za
zabawa! – Przesunął lufą pistoletu po jej policzku. Poczuła chłód stali na
skórze, od którego zrobiło jej się niedobrze. – Obiecałem sobie, że jeśli cię
znajdę, będziesz cierpiała. Za to, że sprawiasz jedynie kłopoty.
Zamachnął się mocno, uderzając ją bronią w bok
głowy. Od siły uderzenia zobaczyła przed oczami gwiazdy i upadła na podłogę.
Odruchowo wyciągnęła przed siebie dłonie, amortyzując w ten sposób upadek. Łupało jej w głowie i zdążyła jedynie spojrzeć
na napastnika. Zobaczyła mrożący krew w żyłach uśmiech, a potem poczuła kolejne
uderzenie. Tym razem silniejsze i bardziej bolesne. Mężczyzna kopnął ją w
brzuch, aż zwinęła się w pół, wydając z siebie głuchy jęk. Walczyła sama ze
sobą by nie zwymiotować.
- Pożałujesz, że się w ogóle urodziłaś –
powiedział, kucając przy niej i zacisnął pięść na jej włosach, odchylając głowę
w tył. – Mogę ci zagwarantować, że się bardzo nacierpisz. I tym razem nie
przeżyjesz – wysyczał, pochylając się ku niej.
W przypływie odwagi, a może spowodowała to
adrenalina, szarpnęła głową, uderzając w ten sposób czołem prosto w nos Mercera.
Usłyszała nieprzyjemny chrzęst łamanej kości. Mężczyzna odskoczył od niej,
dzięki czemu zyskała kilka bezcennych sekund.
Pomimo mdłości, bólu i silnych zawrotów głowy,
zerwała się na równe nogi i pobiegła do kuchni. Chwyciła za nóż, leżący na
szafkach, lecz niestety życie to nie jest film, gdzie wszystko się udaje. Gdyby
tak było, odwróciłaby się na pięcie i wbiła nóż w ciało Erica, powalając go na
kolana. Może znalazłaby jakiś sznur. W filmie na pewno byłby sznur. Może nawet
tuż pod ręką. Potem zadzwoniłaby na policję bądź do Edwarda i wszystko
skończyłoby się dobrze.
Niestety, nie żyła w filmie według scenariusza,
który ktoś wymyślił. To było prawdziwe życie i owszem, udało jej się złapać za
rękojeść noża. Ale nie dostatecznie mocno. Nagle znalazła się w powietrzu, a
potem wylądowała na stole, by następnie spaść z niego na podłogę. Zobaczyła nad
sobą bruneta, który kręcił na nią głową, przyciskając lekko stopę do jej
mostka.
- Sprawiasz jeszcze więcej problemów, mała kurwo.
Za to pocierpisz jeszcze bardziej. – Jakby na potwierdzenie swoich słów
przycisnął stopę mocniej, na co sapnęła i starała się uwolnić, nie mogąc
oddychać. – Nie zabije Cię jeszcze. Obiecałem dużo cierpienia.
Zabrał nogę i podniósł ją, zaciskając palce na
szczupłym ramieniu. Oddychała szybko, krzywiąc się z bólu, gdy poprowadził ją
do salonu. Tym razem uważał, by znów go nie uderzyła i nie miała kolejnej
szansy na ucieczkę. Człowiek uczył się na własnych błędach. A już na pewno był
tym człowiekiem Eric Mercer.
Poczuła jak szkło wbija jej się w skórę, gdy
została rzucona na stolik, który rozbił się pod jej ciężarem. Dlaczego miała
wrażenie, że to namiastka tego, co dla niej szykował? Może chodziło o jego
uśmiech, pełen satysfakcji, gdy widział jak jej twarzy wykrzywia się z bólu?
Bella była w stanie znieść wszystko, byle tylko nie dowiedział się, że nie jest
sama w domu. Walczyła sama ze sobą by nie spojrzeć na drzwi do spiżarni, gdzie
był chłopiec. Wtedy mógłby się domyślić, że tam ktoś jest. Udawało jej się
wygrać, bo chodziło tu o bezpieczeństwo tego dziecka.
Zebrała w sobie siły i kopnęła go prosto w kolano,
najmocniej jak się dało, przez co upadł. Wykorzystała to, ale tym razem nie na
ucieczkę. Wbiła odłamek szkła w jego szyję, nie zastanawiając się tak naprawdę
nad tym, co robi. Ale nie zrobiła głębokiej rany, bo szybko złamał ją za
nadgarstek, wykręcając go pod takim kątem, że poczuła jak pęka jej kość – a także
usłyszała. Krzyknęła z bólu, czując jak robi jej się słabo.
I chyba na moment utraciła przytomność, ale bardzo
szybko otrzeźwiała, kiedy chlusnął jej zimną wodą prosto w twarz. Zakrztusiła
się, bo część wpadła jej do gardła i spojrzała przez łzy na Mercera. Siedziała
na krześle i zanim zrobiła chociażby mrugnąć, poczuła ostrze wbijające się w
jej kolano, a pokój wypełnił jej krzyk. Zobaczyła krew, spływającą po nagiej
skórze. I znów ból, gdy wyjął nóż. Dokładnie ten sam, którym chciała się
bronić.
- Boli? – zapytał, wbijając nóż w drugą nogę, ale
tym razem z jej gardła wydobył się tylko zniekształcony dźwięk, bo nie miała
siły by znów krzyczeć.
- Pieprz się – wycedziła.
Nie zamierzała mu dać satysfakcji. Nie chciała się
bać. Zamierzała walczyć do końca, a siłę do tego dawało jej to, że musi chronić
Iana. Jeśli ten człowiek dowiedziałby się, że w spiżarni znajduje się mały
chłopiec, zabiłby go. Nie miała co do tego wątpliwości. Nie będzie błagała go o
życie, co pewnie tylko by go bardziej nakręcało. Nie da mu tego.
- Naprawdę z ciebie jest mała suka. – Pokręcił głową,
wyciągając nóż i uderzył ją pięścią w brzuch, pozbawiając jej płuca powietrza. –
Zerżnąłbym cię, ale nie jesteś w moim typie.
Przewrócił krzesło, na którym siedziała. Uderzyła
głową o podłogę, ale to nie zrobiło na niej wrażenia. Bolało już ją bardziej w
ciągu ostatnich paru minut. I kiedy
mężczyzna się zamierzał, usłyszał huk. Bella zesztywniała, bo odgłos pochodził…
ze spiżarni.
- Kto tu jest, do kurwy nędzy?! – warknął, ruszając
szybko w tamtym kierunku.
Tylko chęć ocalenia tego małego życia pozwoliła
Belli stanąć na nogi, kiedy ten mężczyzna otwierał drzwi. Widziała wściekłość
na jego twarzy, gdy wyciągał stamtąd Iana. Wyciągnął broń zza paska i wymierzył
w chłopca. Brunetka szybko zareagowała, łapiąc chłopca w swoje ramiona i
osłaniając go swoim ciałem, gdy padł strzał.
~*~
Bycie detektywem nauczyło go wiele. Na przykład
tego, by przez cały czas obserwować otoczenie i zapamiętywać nawet najmniej
rzucające się w oczy rzeczy. Była niepisana zasada, że musisz mieć oczy dookoła
głowy. I to pewnie dlatego tamten samochód wydał mu się znajomy. Bo pamiętał,
że go już widział. Szczególnie, że to Ian zwrócił uwagę na to auto, kiedy
wracali od Esme, pokazując mu na żółtą uśmiechniętą nalepkę z okularami na
zderzaku.
Edward szybko zwolnił, stając za czarnym
samochodem. Sięgnął broń i powoli zjechał. Oczywiście, że to mogło być jedynie
jego przewrażliwienie. Może ktoś przyjechał w gości do starszej pani Meredith
Connolly? Detektyw odwiedził kilka razy kobietę, bo kiedyś poprosiła go o
pomoc, więc gdy był w okolicy wpadał spytać czy czegoś nie potrzeba. Zawsze,
gdy coś jej naprawiał, częstowała go ciasteczkami, które pakowała także dla
Iana, oraz kawą. Podczas tych kilku wizyt dowiedział się, że pani Connolly jest
rozwódką od kilku ładnych lat i ma dwoje dzieci, którzy nie utrzymują z nią
kontaktu, nad czym bardzo zawsze ubolewała. Szczególnie, że nie miała innych
krewnych. Cullen nie przypominał sobie, by ktokolwiek ją kiedyś odwiedził,
oprócz niego samego i Iana. Chociaż mógłby to być listonosz. Tak, to wydawałoby
się logiczne.
- Och, Edwardzie! – Starsza kobieta wyszła ze
swojego domu, przed którym miała piękny ogród, gdzie rosło mnóstwo kwiatów.
Natomiast za domem miała warzywnik, o który zawsze bardzo dbała. – Jak dawno
cię tu u mnie nie było! Masz ochotę na ciasteczka?
- Witam, pani Connolly. – Uśmiechnął się
delikatnie, podchodząc do ogrodzenia. – Czy ma pani gości? – Wskazał na czarne
auto, które widział już wcześniej. Albo po prostu widział wcześniej inne czarny
samochód z taką samą nalepką.
Kobieta popatrzyła na pojazd, marszcząc delikatnie
brwi, aż w końcu pokręciła głową, na co Edward stał się jeszcze bardziej podejrzliwy.
- Nie. A któż miałby odwiedzić kogoś tak starego
jak ja, Edwardzie? Moje dzieci, jedyna rodzina, wcale się do mnie nie odzywają.
– W jej zielonych oczach zabłyszczały łzy, jak zawsze, gdy wspominała o nich,
ale on wcale się nie dziwił. Takie zachowanie dziecka, które się wychowało i
kochało, musiało boleć.
- W takim razie kto przyjechał? Widziała pani
kogoś?
- Oczywiście! Wysiadł z samochodu mężczyzna.
Brązowe włosy. Niższy od ciebie. Miał rękawiczki na dłoniach i brał jakąś torbę
z tylnych siedzeń. A potem oddalił się w tamtą stronę. – Pokazała mu palcem, a
on podążył wzrokiem w tamtym kierunku, czując ucisk w żołądku. – Miał ze sobą
komórkę. Taką jak ty. No… z tym takim ekranem, co go dotykasz.
Pani Connolly mieszkała w miejscu, gdzie nic się
nie działo. Nikt tędy nie jeździł, więc każdą obecność nieznajomego dobrze zapamiętywała,
pomimo swojego wieku. I to w najdrobniejszych szczegółach. Co teraz okazało się
być Edwardowi bardzo pomocne.
Albo po prostu był przewrażliwiony.
- Dziękuję, pani Connolly. Zostawię tutaj swój
samochód, dobrze?
Nie czekając na odpowiedź odwrócił się i zaczął
biec w kierunku swojego domu, gdzie była Bella i Ian. Adrenalina krążyła w jego
żyłach, pozwalając biec szybciej niż zazwyczaj. Może wcale by nie zareagował na
tą pieprzoną nalepkę, ale wiedział, z jakim towarzystwem zadawała się Bella
Swan. I wiedział, że Williama jeszcze nie złapali. Co, jeśli przypadkiem
dowiedział się, gdzie ona jest? I co, jeśli to on tu przyjechał? Albo ktoś z
jego ludzi? Edward musiał tak myśleć, bo tego wymagano od detektywa. Rozważania
wszelkich możliwości, sprawdzania ich. Bo jeśli coś się zbagatelizowało, nawet
coś drobnego, mogło to kosztować kogoś życie.
Na przykład Iana i Bellę.
Trzymał broń, czując się w ten sposób choć trochę
pewnym. Połączył się po drodze z Nickem Tremainem. Oczywiście uprzedził, że to
może być jedynie jego durne przeczucie, dlatego Nick miał pozostać na linii i
gdy usłyszy, że coś jest nie tak, wezwie posiłki pod adres, który podał mu
Edward.
A gdy zobaczył otwarte szeroko drzwi i usłyszał
krzyk z wnętrza domu domyślił się, że jego przeczucia były prawidłowe.
Naładował broń i podbiegł cicho do ściany domu. Nie mógł wbiec od razu do
środka, nie zorientowawszy się w sytuacji. Choć kosztowało go to wiele, bo
zdawał sobie sprawę, że w środku jest jego syn. Syn, którego obiecał chronić
ponad własne życie.
Ostrożnie wychylił głowę przez okno i zobaczył
zakrwawioną Bellę leżącą na podłodze. Widział tylko jednego mężczyznę. Musiał
ryzykować, bo każda sekunda była tutaj ważna. Mężczyzna miał broń. Edward miał
tyle przewagi, że nie wiedzieli, że tu jest. Inaczej już ktoś by wyszedł. A dom
miał tylko jedno wyjście.
- Kto tu jest, do kurwy nędzy?! – usłyszał męski
głos świadczący o tym, że jego właściciel jest wściekły.
Wkradł się ostrożnie na werandę i wszedł do
środka, celując przed siebie bronią, by móc strzelić w każdym momencie. Zajrzał
po drodze do kuchni i łazienki. Obie były czyste. A na górze nie słyszał żadnych
kroków. Ale nadal pozostawał czujny. Zajrzał do salonu i scena, którą zobaczył
zmroziła mu krew w żyłach.
Mężczyzna, brunet, trzymał za ramię Iana, by po
chwili pchnąć go na podłogę i wymierzyć w niego bronią. Edwarda ogarnęła taka
wściekłość, jak jeszcze nigdy w życiu. To był jego syn, którego obiecał sobie
chronić. A ten facet właśnie mierzył w niego pistoletem. Chyba każdy rodzic by
się wściekł widząc, że ktoś chce skrzywdzić ich dziecko.
Edward zarejestrował, jak Bella podnosi się z
podłogi i osłania swoim ciałem trzyletniego chłopca, zanim wcisnął spust. Kula
trafiła w pierś mężczyzny, ale nie w serce. Chociaż bardzo chciał go zabić,
wolał się upewnić, że spędzi całe swoje życie, gnijąc w więzieniu. Sam tego
dopilnuje. Oddał drugi strzał, w kolano. Brunet upadł na podłogę, wypuszczając
broń. Odwrócił głowę, nie kryjąc zdziwienia. Detektyw podszedł bliżej i uderzył
go w skroń, pozbawiając mężczyzny przytomności.
- Tata! – Ian wyrwał się Belli i wpadł wprost w
rozłożone ramiona swojego ojca, który przycisnął go mocno do piersi, zamykając
oczy.
Nigdy by sobie nie wybaczył, gdyby małemu stała
się jakakolwiek krzywda. A już na pewno, gdyby uznał, że to tylko paranoja i
wrócił do miasta. Gdyby tu przyjechał wieczorem, jego życie byłoby skończone. Obejrzał
synka dokładnie, ale na szczęście nie miał ani jednego zadrapania. I właśnie w
tamtym momencie Edward Cullen pozwolił sobie na łzy.
Spojrzał na Bellę, która już nie była w tak dobrym
stanie. Była blada jak ściana, a na jej ciele było mnóstwo krwi. Edward sięgnął
szybko po telefon, podchodząc do brunetki i trzymając przy sobie cały czas
synka, bo połączenie z Tremainem nadal trwało.
- Wezwijcie tutaj karetkę. A najlepiej dwie. Bello
czy tylko on tutaj był? – zapytał, przez cały czas zachowując czujność. Dziewczyna
pokręciła słabo głową, łapiąc Iana za rękę.
- Wysłałem ludzi, gdy tylko usłyszałem strzał – usłyszał
inspektora. – Kto został postrzelony?
- Jakiś mężczyzna. Nie znam go. Ale na pewno nie
jest to William Bailey. Jeśli był gdzieś w pobliżu możliwe, że uciekł.
- Nie uciekł – powiedział Nick. – Właśnie po to
miałeś do nas przyjechać. Znaleźliśmy Baileya. Nie żyje.
Dobry wieczór! Stwierdziłam kilka godzin temu, że MUSZĘ dokończyć rozdział. No i dokończyłam! Nie będę się rozwodziła tutaj długo, bo zrobię to pod następną notką i wiem już, że będzie ona ostatnia. Myślałam, że jeszcze jeden rozdział się pojawi, ale nie. Następny będzie już Epilog. Tam się troszkę rozpiszę na temat tego, jak ta historia miała wyglądać. Bo miała wyglądać ZUPEŁNIE inaczej. Ale... szczerze powiedziawszy, jestem zadowolona z tego, jak mi to wyszło. Nie jest idealnie, bo nikt nie robi rzeczy idealnych, ale mimo wszystko nie żałuję, że zboczyłam z toru.
Mrs.Cross