środa, 23 listopada 2016

23. Diabeł sprzyja złu

Siedział w samochodzie popijając kawę z kafejki znajdującej się za rogiem ulicy, na której się znajdował. Na ekranie komputera znajdowała się mapa, a na niej dwa punkciki. Niebieskim był on, a czerwonym – oddalonym na mapie o jakieś pół centymetra, a w rzeczywistości od stu do dwustu metrów – oznakowany był samochód detektywa Edwarda Cullena.
Nie spodziewał się, że zamontowanie nadajnika w srebrnym volvo okaże się tak banalnie proste. Wystarczyło udać się na podziemny parking szpitala, do którego Edward rano pojechał. Odnalazł auto i akurat kiedy przechodził, upadły mu kluczyki. Bardzo blisko tylnego, prawego koła. Podnosząc klucze, szybko przyczepił mały, prostokątny przedmiot, który pokazywał na mapie gdzie podróżował Cullen.
Detektyw od trzech godzin przebywał w swoim biurze. Eric miał idealny widok na wejście do budynku. Wchodziło do niego i wychodziło naprawdę mnóstwo ludzi, ale Cullena jeszcze nie widział. Może nie był najmłodszy, ale jeszcze nie ślepy. A nawet jeśli przeoczyłby Edwarda, pieszo daleko by się nie udał.
Mercer, albo Horne, nigdy nie miał lekko. Już od wczesnych lat życie postanowiło sobie z niego kpić. Miał trzy czy cztery dni, kiedy kobieta, która nie zasługiwała na miano matki zostawiła go w śmietniku. Tam został znaleziony przez bezdomnego – tak przynajmniej wyczytał w swoich aktach, które dawno zostały zniszczone – po czym został oddany do domu dziecka, skąd uciekł w wieku jedenastu lat. Od tamtej pory był zdany jedynie na siebie i stosował się do powiedzenia „Umiesz liczyć, licz na siebie”. Nikomu nigdy nie zaufał. Nikomu nie powierzył niczego ważnego. Nigdy nie miał żadnego współpracownika, bo jego praca wymagała zaufania do drugiej osoby i nie zamierzał nikogo obdarzać takim przywilejem.
Po raz pierwszy zabił mając piętnaście lat. Jak to się stało? Po prostu musiał się bronić i stało się to zupełnie przypadkowo. Mieszkał na ulicy, a tam co znalazłeś to twoje, chociaż zawsze ci silniejsi mogli ci to zabrać. Musiałeś walczyć o przetrwanie, jak w dziczy. Eric był jedynie chuderlawym, przestraszonym dzieciakiem, któremu cudem udało się przetrwać, kilkanaście razy lądując w szpitalu, z którego oczywiście zawsze uciekał by znów nie trafić do sierocińca. Po ukradzeniu ze sklepu spożywczego dwóch bułek i pitnego jogurty skrył się w ciemnym zaułku pomiędzy śmierdzącymi kontenerami na śmieci. Na własne szczęście i nieszczęście, został znaleziony przez mężczyznę, którego imienia nie znał, ale który zawsze go prześladował i posyłał często na urazówkę. Trzynastolatek przypadkowo zobaczył pod jednym z kontenerów metalową, metrową rurkę. Z wrzaskiem rzucił się na swojego prześladowcę i pod wpływem adrenaliny, strachu i wściekłości zaczął go okładać wszędzie gdzie się dało.
I to Ericowi zaczęło się bardzo podobać. Krzyki jego niedoszłego oprawcy, cała zadrwiona i napuchnięta od ciosów twarz. A potem to nieobecne, puste spojrzenie. W tamtej chwili, gdy stał nad zwłokami swojej pierwszej ofiary poczuł, że coś się w jego życiu zmieniło. Jakiś w włącznik  w jego głowię się przełączył. Kiedy tak stał nad ciałem, nie żałował tego co zrobił. Cieszył wzrok złem, które wyrządził.
Tak też mu zostało. Zabijał z czystą przyjemnością, czasami bez najmniejszego powodu. Robił to, bo dawało mu to radość. Było to jego hobby i nigdy nie poczuł czegoś takiego jak wyrzuty sumienia. To było mu nieznane, obce uczucie. Każde morderstwo dodawało mu swego rodzaju siły. Czuł się potężny i niezniszczalny. Do tego zbił na tym mnóstwo forsy zabijając na zlecenia, albo zabijając bogatych gości dla rozrywki. Już nigdy więcej nie dał sobą pomiatać, nigdy więcej nie poczuł się gorszy czy słabszy. To on zawsze kontrolował sytuacje, a dodatkowo wszystko dokładnie miał rozplanowane. Dbał o każdy szczegół, by nie został złapany. I nigdy nie popełnił żadnego błędu.
Aż do sprawy z tą pierdoloną brunetką.
To wszystko przez to, że nie dostał do końca prawidłowych informacji i musiał zdać się na spontaniczne działanie, bez wcześniejszych dokładnych analiz. No i takim oto sposobem brunetka jakimś cudem przeżyła. Zamierzał to naprawić. W głowie zrodził mu się idealny plan, który po prostu nie mógł się nie powieść. Może jednak nie wyszedł z wprawy, jak sądził jeszcze niedawno. W końcu nawet najlepsi mogą się pomylić. Nie ma przecież ludzi nieomylnych i wszystko potrafiących. Po kilkudziesięciu latach praktykowania zabójstw mógł popełnić błąd. W pierwszej chwili zdecydował się uciec, owszem. Obiecał sobie, że nie da się nigdy złapać. A gdyby został, to kto wie? Może jego zleceniodawca by go znalazł, albo dziewczyna wskazała go jako winnego?
To już było nieistotne. Najważniejsze było to, że zdecydował się wrócić i dokończyć to, co zaczął. W ten sposób zapewni sobie także spokój ducha. Tyle, że nie zamierzał sobie pozwolić na kolejne potknięcie. Dlatego wszystko sobie idealnie rozplanował i przemyślał swoje działania krok po kroku, analizując wszelkie dostępne możliwości. Będzie działał powoli i cierpliwie. Nie było nawet opcji, by jego plan się nie powiódł. Musiał. Po prostu.
Detektyw raczej nie powinien być większym problemem. Chyba, że ta kretynka przebywa w jego domu, wtedy będzie problem. Dowiedzenie się gdzie znajduje się posiadłość Cullena nie było wcale trudne. Wystarczyło porozmawiać z kim trzeba, zapłacić ile trzeba i ewentualnie przystawić lufę do skroni. Ale to ostatnie okazało się być niepotrzebne. Jedna babka okazała się być bardzo użyteczna, gdy dostała w kopercie dziesięć tysięcy dolarów i po kilku minutach na żółtej karteczce dostał to, czego chciał.
Z samego rana pojechał pod adres z kartki. Cała posiadłość ogrodzona. Żadnego drzewa, po którym można by było się wspiąć i przeskoczyć na drugą stronę. Brama na jakiś pierdolony pin. Podejrzewał również monitoring i być może czujniki ruchu. Nie zdziwiłby się nawet, gdyby ogrodzenie okazało się być pod wysokim napięciem. Jak w jakimś więzieniu. Ten gość był przewrażliwiony na punkcie swojego bezpieczeństwa. Albo tego smarkacza, dzięki któremu dowiedział się o Isabelli Jebanej Marie Swan. Tak więc jeśli ta kurwa się tam znajdowała, będzie miał ciężko. Ale zawsze może poczekać aż wydostanie się na zewnątrz – w końcu kiedyś będzie musiała, prawda?
Najpierw musiał poznać miejsce jej pobytu. Może Cullen wcale nie chował jej w swoim domu. Cierpliwości i powoli. Wszystko się wyjaśni, wtedy znów przemyśli i przeanalizuje różne działania. Nie zamierzał znów zjebać sprawy. Pewnym punktem każdej alternatywy było to, że zaatakuje kiedy detektywa nie będzie w pobliżu. Na pewno jest uzbrojony, więc będzie groźnym przeciwnikiem.
Było przed szesnastą, kiedy usłyszał ciche pikanie z laptopa i po kilku chwilach zobaczył srebrne volvo włączające się do ruchu. Eric wcale się nie śpieszył. W końcu miał podgląd gdzie Cullen się wybiera. Bo gdyby jechał nawet w odległości kilku metrów, by ciągle obserwować srebrny samochód, Edward jest w końcu detektywem więc to pewne, że zorientowałby się, że ma ogon. Z opinii w Internecie wyczytał, że wcale głąbem nie jest, więc należało zachować zwielokrotnioną ostrożność.
Odpalił wypożyczony na fałszywe nazwisko samochód po odliczeniu do dwudziestu i odstawił swój kubek z kawą, po czym powoli włączył się do ruchu. Nowy Jork jak zawsze i o każdej porze tętnił ruchem. W takich warunkach by nie zgubić swojego obiektu, musiałby się trzymać go naprawdę bardzo, bardzo blisko. A tak nie musiał go nawet widzieć w rzeczywistości, bo miał dokładny podgląd na laptopie. Oczywiście miał do niego kilka baterii zapasowych, bo nie wiedział jak dużo czasu będzie potrzebował, a na pełnej baterii jego laptop pracował od dwóch do trzech godzin. Chodzenie po knajpach i szukanie kontaktu, po czym siedzenie i czekanie aż bateria się uzupełni, nie było dobrym wyjściem.
Jechał powoli, podążając za Cullenem w odległości kilometra. Szybko się zorientował, że to jest ta droga, gdzie detektyw pojechał zaraz po opuszczeniu swojego domu. Tak więc Eric nie zamierzał ryzykować ujawnieniem się i wstąpił do zapyziałej kawiarenki, by zamówić sobie kawę. Potrzebował kolejnej dawki kofeiny, od której swoją drogą ostatnimi czasy zdołał się już uzależnić. Stojąc w kolejce i czekając na swoje zamówienie, przez cały czas miał podgląd na mapę, tym razem w swoim telefonie.
Technologia bardzo się rozwinęła przez te lata, jednocześnie ułatwiając mu pracę. A także innym przestępcom. Niby wszystko miało iść dla dobra społeczeństwa, ale w końcu wszystko ma swoje plusy i minusy. Choć o tych drugich nigdy nie jest głośno mówione, by nie spadły statystyki sprzedaży.
Czekał godzinę, zanim zobaczył, że czerwona kropeczka na mapie się przemieszcza. Dlatego też wrócił do samochodu, gdzie zapalił papierosa i wpatrywał się w drogę, aż w końcu zobaczył srebrne volvo z przyciemnianymi szybami. Dwie kropki, niebieska i czerwona naszły na siebie, by po chwili zaczęły się od siebie oddalać. Eric wypalił w spokoju papierosa, wyrzucił niedopałek przez szybę i wyjechał na drogę, ruszając śladem Edwarda Cullena.
Z początku myślał, że będą jechać do jego posiadłości, ale mile się zaskoczył, gdy czerwona kropka skręciła w przeciwnym kierunku. Oczywiście mógł jechać wszędzie, ale Mercer i tak się nie wycofał. Cierpliwość, powtórzył w myślach, wrzucając piąty bieg i docisnął pedał gazu. Naturalnie na ulicy nigdzie nie widział samochodu, za którym jechał, ale na szczęście sygnał był wystarczająco silny. Jednak trzymał się odległości dwóch kilometrów, nie chcąc sprawdzać jak daleko sięga zasięg nadajnika. Jak to się mówiło: przezorny zawsze ubezpieczony.
Po przejechaniu czterdziestu pięciu kilometrów Eric zauważył, że czerwona kropka się zatrzymała dwa kilometry od miejsca, w którym on się aktualnie znajdował. Nie chcąc ryzykować, zrobił jakieś pięćset metrów, wjechał na bardzo wyboistą drogę i zatrzymał samochód obok jakiejś chatki. Kiedy włączył podgląd satelitarny, zobaczył jezioro i jakąś chatkę, którą otaczały hektary lasu. Albo stodołę. Nie mógł określić, bo obraz nie był wyraźny. Takich okolic nie aktualizują na mapach, niestety. Tak więc co Cullen tam robił? Pozostawała mu tylko jedna opcja.
Zebrał cały sprzęt do sportowej torby, nie dbając o to czy cokolwiek się popsuje. Uruchomił podgląd na telefonie, zostawił kluczyki na siedzeniu i zatrzasnął drzwi. Nie było opcji, żeby znaleźli jakiekolwiek odciski czy jakieś inne dowody, na przykład DNA. Zawsze dbał o takie rzeczy. Samochód także był wynajęty na fałszywe nazwisko. Zapłacił, a gdy ktoś zgłosi porzucony samochód, zostanie on oddany do wypożyczalni. Proste? Proste.
Zniknął za linią drzew, trzymając na ramieniu torbę. Sprawiała mu ciężar, ale na razie nie zamierzał porzucać sprzętu, bo zawsze mógł mu się przydać, a gdyby go tu zostawił i przyszłoby mu po niego wracać, straciłby za dużo czasu. Podążał w kierunku czerwonej kropki, oddalonej od niego w rzeczywistości o niecałe dwa kilometry, a na telefonie jedynie parę centymetrów. Przez cały ten czas trzymał się blisko drogi, którą jechał Cullen. W ten sposób będzie widział czy ktoś nie jedzie drogą – ale nikt nie będzie widział jego. Może detektyw miał tam umówione spotkanie? Było sporo możliwości, każda prawdopodobna. Na przykład właśnie tam mogła być ta pierdolona Swanówna. A jeśli tak… szczęście zdecydowanie będzie mu sprzyjało.
W końcu zobaczył drewniany domek nad jeziorem. Stanął w bezpiecznej odległości i przykucnął na ziemi. Nie potrzebował lornetki, choć znajdowała się w torbie. Widział wszystko dokładnie, bo znajdował się w miejscu, z którego było idealnie widać wejście do budynku, jezioro i drewniany pomost, a także srebrne volvo detektywa. Chatka idealna dla szczęśliwej rodzinki, pomyślał z ironią. Na dworze nie było nikogo, a nie chciał zbliżać się zbyt blisko. W ostateczności skorzysta z lornetki, ale przecież ktoś kiedyś wyjść stamtąd będzie musiał. Chyba, że Cullen przyjechał do niedoszłej ofiary Mercera i spędzają ze sobą upojne chwile na ostrym bzykanku. W końcu ta suka była niezłą sztuką i Eric sam się zastanawiał czy jej nie puknąć, zanim pozbawi ją życia. Z wielkim żalem zrezygnował twierdząc, że czas na przyjemności będzie miał później.
Usłyszał niewyraźny krzyk i wtedy zobaczył, jak na werandę ktoś wychodzi. Była to młoda kobieta o długich, brązowych włosach. Była niska i szczupła, ubrana w ciemne dżinsy i bordową koszulkę. Rozejrzała się z uśmiechem i zeszła po schodkach, po czym ruszyła w stronę pomostu. Eric wyjął lornetkę i kiedy jej użył, zyskał stu procentową pewność, że to właśnie ona. Jego niedoszła i przyszła ofiara. Kto by pomyślał, że wpadnie w ręce Cullena? Ale już niedługo go od niej uwolni. Schował lornetkę i wyjął zza paska spodni czarny pistolet z tłumikiem.
Nie, nie był taki głupi by teraz strzelić do tej laski. Oczywiście mógłby. Jeden trafny i cichy strzał. W najlepszym przypadku wpadłaby do wody. Detektywa też mógłby załatwić, ale gdyby zabił kogoś takiego, zaczęłoby się tylko niepotrzebne zamieszanie wokół niego. Wolał zaczekać aż Cullen sobie pojedzie i wtedy wszystko załatwi. Gorzej, jeśli będzie chciał zabrać Isabellę ze sobą. Wtedy Eric będzie musiał pozbyć się ich obojga.
Ale najwyraźniej szczęście mu sprzyjało, bo mężczyzna wyszedł z domu i dołączył do dziewczyny. Przez chwilę normalnie rozmawiali, a potem Cullen ją objął i pocałował. No proszę, a jednak ich do siebie ciągnęło. Może tak mu się odpłaca? On jej daje schronienie, a ona się z nim bzyka. W końcu zanim ją zabił miał wszelkie dane gdzie mieszka i osoby, z którymi mogłaby być powiązana – ten dom na pewno nie był na liście. Wszystkie kobiety były kurwami i sprzedałyby się gdyby tylko to ochroniło im życie.
Szczytem bezczelności byłoby przelecenie tej małolaty, a potem wysłanie zdjęcia do detektywa. Jego mina na pewno nie wyrażałaby zadowolenia. Eric mógłby zmusić ją nawet do tego, by zrobiła mu laskę, ale wolał to jednak załatwić szybko. Już i tak napsuła mu wystarczająco nerwów i im szybciej wyśle ją na drugi świat, tym lepiej dla niego.
Obserwował jak Bella odprowadza mężczyznę do samochodu. Ten całuje ją jeszcze raz, a potem wsiada do swojego samochodu i odjeżdża. Cudownie. Diabeł był po jego stronie i postanowił mu niczego nie utrudniać.
Odczekał jeszcze kilka minut i w końcu wyszedł ze swojej kryjówki, zostawiając torbę ze sprzętem na jednym z drzew. Naładował broń i zaczął się skradać, gotowy w każdej chwili oddać strzał. Zachował czujność, poruszając się cicho jak kot. Wszedł cicho po schodach werandy, które nie wydały żadnego skrzypnięcia w ramach protestu. Przycisnął plecy do ściany i powoli zajrzał przez okno do kuchni. Dziewczyna stała tyłem do niego. Mógłby strzelić w tamtej chwili. Kula przebiłaby okno i trafiła w tył głowy, ale zanim strzeli, chciał spojrzeć jej w oczy. Widzieć, jak uchodzi z nich życie.
Wyprostował się i zapukał do drzwi, trzymając broń przy udzie. Pistolet był jak przedłużenie jego ręki i każdemu dodawał pewności siebie. Usłyszał kroki po drugiej stronie, a potem brzdęk przekręcanego zamka. Uśmiechnął się szeroko, kiedy drzwi zaczęły się powoli otwierać.
- Zapomniałeś cze…  Uśmiech z twarzy brunetki gwałtownie zniknął.
Najwyraźniej spodziewała się, że jej wybawiciel wrócił. No cóż, nie każdemu życie sprzyjało. Widział cień przemykający przez jej bladą twarz i to, jak mocniej zaciska palce na framudze drzwi oraz napina mięśnie ramion. Widział strach w jej oczach, co bardzo, ale to bardzo mu się spodobało. Właśnie tego oczekiwał.
- W czym mogę panu pomóc? – zapytała ostrożnie i kolejnym, co nie uszło jego uwagi było to, że o kilka centymetrów zmniejszyła otwór w drzwiach.
- Pamiętasz mnie, Isabello? – zapytał, sycząc jej imię przez zaciśnięte zęby. W tym samym momencie wyciągnął przed siebie broń, celując prosto między jej czekoladowe oczy.

Dobry wieczór! Jejku, w końcu się zabrałam za ten rozdział. Powstał tak szybko, bo... nie będę oszukiwała  w połowie z winy mojego lenistwa. Gdy zabrałam się za rozdział, zajął mi on dwa dni. A wszystko dlatego, że pierwszego dnia zaczęłam go pisać naprawdę bardzo późną porą. Jeśli mam być szczera – jestem zadowolona z efektu. Gdy zaczęłam go pisać, wiedziałam jak powinien wyglądać i jaki ma być koniec. I wszystko wyszło tak, jak tego chciałam. Nie ukrywam też, że już niedługo amnesia-life dobiegnie końca. Na koniec zapraszam jeszcze na mojego drugiego bloga: Oblicze-prawdy!

Pozdrawiam,
Mrs.Cross!