środa, 10 sierpnia 2016

22. Cierpliwość popłaca

- Naprawdę nic nie pamiętam – powiedziała głosem, który delikatnie zadrżał ze strachu.
Nie pamiętała Williama Baileya. Ani to nazwisko, ani jego wygląd nic jej nie mówiły. Wysłuchała wszystkiego o tym człowieku, czego dowiedział się Edward, ale nadal w jej głowie była czarna dziura zamiast wspomnieć, niestety. Teraz naprawdę chciała sobie przypomnieć wszystko, bez względu na konsekwencje.
Bała się. Zadawała się z człowiekiem o kryminalnej przeszłości. Nie wiedziała nawet w jakim celu się z tym kimś zadawała. Edward miał ją w garści, ale nie bała się tego, że pójdzie do więzienia. Nie chciała by Edward zwróciłby się przeciwko niej. Znaczył dla niej wiele niż powinien, zważywszy na to, że tak krótko się znali. Ale był jedyną osobą, która przy niej była.
- W porządku. – Usłyszała jego głos i poczuła jego silne ramiona, obejmujące ją od tyłu. – O nic cię nie oskarżam, Bello. Bynajmniej. Nie bój się, dobrze?
- Skąd wiesz, że się boję? – zapytała cichutkim głosem, wtulając się plecami w jego tors.
Czyżby czytał jej w myślach? Nie, nie, nie. Takie rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości. Więc skąd wiedział, że towarzyszył jej strach?
- Jesteś strasznie spięta, Bello – powiedział i odwrócił ją w swoją stronę. Pochylił się, patrząc jej w oczy. – Wierzę ci, jasne? Cokolwiek się działo, jakoś do wszystkiego dojdziemy. A może coś ci się przypomni.
Pogłaskał jej po policzku. Zaufanie było dla niego czymś trudnym, ale tej dziewczynie wierzył. Naprawdę jej wierzył.
- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy.
Uśmiechnęła się delikatnie i nie panując nad swoimi czynami, stanęła na palcach i go pocałowała. Uznała, że skoro on to robił wcześniej, ona też ma do tego prawo. I fakt, że Edward oddał pocałunek, tylko utwierdził ją w przekonaniu, że słusznie myślała. Jednak to on się odsunął pierwszy, nie wypuszczając jej ze swoich ramion.
- Zadzwonię do twojej przyjaciółki, bo na pewno się o ciebie martwi. Powiem jej o wszystkim i też o tym, że chwilowo nie jesteś gotowa na spotkanie z nią, zgoda? – Pogłaskał jej policzek i pocałował ją w czoło, gdy w odpowiedzi skinęła twierdząco głową. – Świetnie. A teraz wracajmy do środka.
Złapał ją za rękę. Nie wiedział co między nimi było, ale cokolwiek to było, podobało mu się. Nawet bardzo. Teraz zapewnienie jej bezpieczeństwa było dla niego jeszcze ważniejsze. Nie wiedział czy się w niej zakochał. Było zbyt szybko by mógł to stwierdzić. Miłość nie jest czymś, co przychodzi szybko. Potrzeba na to czasu i cierpliwości.
- Edward, mogę zadać ci pytanie? – Bella spojrzała na niego, gdy zbliżali się do drewnianego domku.
Zatrzymał się zaciekawiony i skinął głową, dając jej tym samym pozwolenie. Jej policzki zalały różowe rumieńce i musiał przyznać, że wyglądała bardzo uroczo. Do tego delikatne piegi na nosku tylko to wzmagały.
- Nie chcę zabrzmieć na wścibską i jeśli nie chcesz to nie mów, ale... Co się stało z matką Iana?
Zauważyła, jak jego mięśnie sztywnieją i już żałowała, że w ogóle zadała to pytanie. Szczególnie gdy wypuścił jej dłoń i oparł się o maskę swojego volvo, nawet na nią nie patrząc. Założył ramiona na piersi, a nogi skrzyżował w kostkach. Jakby się blokował. Przed czym? Przed nią?
Minęło kilka długich minut, podczas których jej żołądek związał się w jeden wielki supeł. Przestępowała z nogi na nogę, nie wiedząc jak ma się zachować. Już otwierała usta, by go przeprosić i jakoś zmienić temat, ale nie miała okazji, bo w końcu się odezwał.
- Odeszła. Albo raczej to ja wyrzuciłem ją ze swojego życia – mruknął, wreszcie na nią patrząc.
Nie miał w zwyczaju się zwierzać, ale teraz poczuł, że może powinien. Cokolwiek między nimi było, Bella powinna coś na jego temat wiedzieć. Szczególnie, że on zamierzał dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Na przykład od Alice Brandon.
- Miała na imię Sara i chciała być piosenkarką. Miała naprawdę cudowny głos. A ja ją kochałem – powiedział, wzruszając ramionami jakby teraz już to nic dla niego nie znaczyło.
Czy rzeczywiście tak było? Może nie, skoro sam ją wyrzucił ze swojego życia. Ale przecież to wcale nie oznacza, że jej nie kocha. Prawda? Zanim zdążyła się ugryźć w język, zadała pytanie, które jej ciążyło:
- Nadal coś do niej czujesz?
Z jego gardła wydobyło się ciche prychnięcie, a usta wykrzywiły się w krzywy uśmiech.
- Jedyne co teraz czuję do tej kobiety to nienawiść. Kochałem ją kiedyś, owszem. Wtedy czułem, że to ta jedyna. Wszystko przepadło gdy powiedziała, że jest w ciąży. – Spojrzał Belli prosto w oczy, a ona odruchowo napięła mięśnie. – Powiedziała, że zostanę ojcem i że zabije to dziecko, bo go nie chce. Chyba właśnie w tamtej chwili ją znienawidziłem.
- Ale... czy przez te miesiące ciąży nie zmieniła zdania?
- Nie. Ale nawet gdyby i tak nie było dla nas szans. I tak odebrałbym jej Iana. Skoro chciała go zabić, nie pozwoliłbym jej wychowywać mojego syna. – Oderwał się od samochodu i wyciągnął do niej rękę, na co bezwiednie się zgodziła, wsuwając swoją dłoń w jego. – Ale to przeszłość, Bello. Choć jej nienawidzę, jestem wdzięczny za to, że dała mi syna. A teraz chodźmy do środka.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, już ją pociągnął do domku, gdzie było znacznie przytulniej niż na zewnątrz. Chyba nawet zbierało się na deszcz i burzę, bo zaczęło się chmurzyć. Kiedy weszli do salonu, Ian siedział na dywanie ze swoim psiakiem, jedząc ciastka. Chłopiec spojrzał na nich z ujmującym uśmiechem i wyciągnął rączkę z połową ciastka, z którego został zlizany lukier w stronę swojego taty.
- Cesz?
Edward odsunął się od Belli i kucnął przy synku, patrząc na niego z uniesioną brwią.
- Mam nadzieję, że nie dałeś wcześniej tego ciasta swojemu psu, co? I co mówiliśmy o słodyczach?
- Nie dałem. – Wepchnął tacie ciastko na siłę, co wywołało cichy śmiech u mężczyzny. – I tak nie nasycys na mnie.
Brunetka po cichu usiadła w rogu kanapy, nie odrywając wzroku od Edwarda i jego syna. Zaczęła się też zastanawiać nad tym, co Edward wyznał jej przed domem. Nie rozumiała Sary. Jak można chcieć zabić własne dziecko? Dziecko, które nosiło się pod sercem przez tak długi czas, czuło się jego ruchy? Choć miała dwadzieścia lat (a tak powiedział Edward i mu wierzyła) i na dzieci zdecydowanie miała jeszcze czas, nie potrafiłaby posunąć się do zabójstwa. A przynajmniej teraz, bo nie wiedziała jaka była dawniej.
- Bella! – Z rozmyślań wyrwał ją głos chłopca, który stał obok niej z wyciągniętą rączką, w której ściskał ciasto. – Cymaj.
- Gwarantuje, że tego też pies nie jadł. – Młody detektyw się zaśmiał, zlizując z warg okruszki ciasteczka.
Odebrała od chłopca podarunek, dziękując cicho. Jej twarz ozdobił delikatny uśmiech. Nie wiedziała czym sobie zasłużyła, aby w jej życie weszło tych dwóch Cullenów, ale nie chciała by to się zmieniło. Chociaż jeśli dobrze by się zastanowić, to ona weszła w ich życie. I zrobi wszystko, by w nim zostać.
~*~
- Edward Cullen?
Dźwięczny głos zmusił go do tego, by unieść wzrok i odstawić kubek z parującą kawą. Kolejną zresztą. Przed nim stała niska i drobna kobieta, która na pewno nie wyglądała na swoje dwadzieścia dwa lata. Jej drobna postura i elfia buzia przywodziły na myśl raczej nastolatkę, a nie kobietę. Brązowe włosy spływały jej falami na ramiona i plecy. Szybkim ruchem zdjęła okulary i wsunęła je na głowę, siadając naprzeciwko detektywa.
- Gdy pan zadzwonił, wyszukałam pana w Google. Musiałam wiedzieć, czy nie zostałam oszukana – wyjaśniła, przywołując kelnera.
Edward nic nie powiedział Belli o tym spotkaniu. Ona wiedziała o rozmowie, ale skłamał, że będą rozmawiać telefonicznie. I tak rzeczywiście miało być, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie i zdecydował spotkać się z kobietą osobiście. Na szczęście mieszkała w Nowym Jorku i znalazła dla niego czas. Choć podejrzewał, że jeśli jest prawdziwą przyjaciółką Belli, rzuciłaby wszystko i przyjechała tak czy tak.
Zadzwonił do niej tego samego dnia, gdy rozmawiał z Bellą. Zrobił to jednak dopiero wieczorem, gdy wrócił z synkiem do domu. Niestety, nikt nie odbierał. Na szczęście dziewczyna oddzwoniła do niego następnego dnia przed południem i umówili się o siedemnastej w kawiarni.
- Jak pani widzi, nie okłamałem pani.
- Wiem, wiem. I proszę mówić mi po imieniu. – Miała dodać coś jeszcze, ale przyszedł kelner. Złożyła zamówienie i odczekała kilka minut aż młody chłopak odejdzie. – Wie pan coś o Belli, tak? Czytałam różne opinie na pana temat w internecie. Podobno jest pan dobry w swoim zawodzie.
- Staram się, panno Brandon. I tak, wiem coś na temat Belli. Ale skąd mogę wiedzieć, że mogę pani zaufać?
Brunetka nie wyglądała ani przez chwilę na zbitą z tropu czy zakłopotaną. Patrzyła na niego z pewnością siebie. W końcu się uśmiechnęła i oparła na krześle, krzyżując ramiona. Zwilżyła wargi językiem, mierząc swojego rozmówce wzrokiem.
- Ma pan rację. Nie może pan. Po prostu pan musi. – Wzruszyła drobnymi ramionami.
Detektyw musiał przyznać w duchu, że polubił tę chochlikowatą dziewczynkę. Nie dało jej się do tego tak łatwo zbić z tropu. To mu się podobało.
Dziewczyna otrzymała swoją kawę latte, więc znów przestali rozmawiać. Obdarzyła kelnera słodkim, dziewczęcym uśmiechem, przez co chłopak na moment zapomniał gdzie jest, jak się oddycha i jak się chodzi. Wydukał coś z trudem i wrócił za ladę.
- No więc, jeśliby tak się zastanowić, Edwardzie... ja także nie mam podstaw co do tego, by ci ufać. Nieprawdaż?  – Uniosła dumnie podbródek, robiąc łyk swojego napoju.
Tak, ciekawa z niej była osóbka. Choć szczerze powiedziawszy nie spodziewał się tego po dziewczynie, która studiuje architekturę. Ale w sumie... to sam nie wiedział czego powinien był oczekiwać. Szczególnie, że kobiety są nieprzewidywalnymi istotami. I na pewno niebezpiecznymi. W swoim zawodzie kilka razy się z tym spotkał. Na przykład zwykła, typowa żona potrafiła zadźgać swojego męża z premedytacją, a potem zakopać jego zwłoki w środku lasu.
- Nie mam wyjścia, jak tylko się z tym zgodzić. Wiem, że mieszkasz razem z Bellą.
Brunetka skinęła głową, a z jej twarzy całkowicie zniknął uśmiech. Patrzyła się na niego poważnie, ale nawet z taką miną nie wyglądała na swój wiek.
- Zgadza się. Wprowadziła się do mnie kilka miesięcy po tym, jak się poznałyśmy. Pracowała w kręgielni. Więc mieszkamy ze sobą ponad rok. A w sumie mieszkałyśmy, bo od długiego czasu nie mam z nią żadnego kontaktu. Byłyśmy sobie jak siostry. – Odetchnęła głęboko, przesuwając palcem po krawędzi szklanki. – Byłam nawet na policji, ale zbagatelizowali mnie. Cholerne gnojki. Uznali, że ta wiadomość jest wystarczającym...
- Jaka wiadomość? – przerwał jej wpół słowa.
- Chwileczkę.
Otworzyła torebkę i zaczęła w niej szperać. Wbrew oczekiwaniom Edwarda, stosunkowo szybko znalazła komórkę. Wystarczyło kilka kliknięć i telefon wylądował przed nim na blacie. Alice wskazała na jedną, która miała trzy słowa.

"U mnie ok."

- Znam Bellę. Ona nie napisałaby trzech słów, a potem mnie ignorowała przez tyle czasu! Poza tym już więcej do mnie nie napisała, choć wysłałam jej mnóstwo wiadomości. I jej telefon nie został włączony ani razu. Aż zapełniłam jej skrzyknę, tyle razy się nagrałam. Może uzna mnie pan za paranoiczkę, ale wiem, że coś jest nie tak. Wszystko przez tego faceta.
- Faceta? – Edward zmarszczył brwi, oddając jej urządzenie. Zamierzał chwilę jeszcze z nią porozmawiać, zanim cokolwiek jej zdradzi.
- Tak. Poznałam go. Widziałam go raz, bo natknęłam się na niego i Bellę w jakiejś knajpce. Teraz nie pamiętam jakiej, ale... Ten człowiek od razu wydawał mi się być dziwny. Nie wiem dlaczego mnie nie posłuchała. Wiem, że szła do biblioteki, ale...
Utkwiła spojrzenie w szklance i zanim się odezwała, wzięła kilka łyków kawy. Odchrząknęła cicho, a Edward czekał cierpliwie. Jak powtarzał wiele razy cierpliwość popłaca. Zawsze stosował tę zasadę. Ponaglanie nic nie daje i już kilka razy się o tym przekonał.
- Na pewno tam nie dotarła. Bella znała się z panią Mercy, bibliotekarką. Nie było jej tam. Na pewno się spotkała z tym chłopakiem. Will czy jak mu tam. Nie miałam o niej żadnych wiadomość, aż... aż do pana telefonu. – Spojrzała na detektywa. – Proszę powiedzieć, co pan o niej wie.
Edward sięgnął do teczki i pokazał Alice zdjęcie Williama. Potwierdziła, że to właśnie z nim spotykała się jej przyjaciółka. Detektyw widział, jak przez twarz kobiety przemyka cień niepokoju. Do tego zaczęła się wiercić na krześle. Postanowił więc już dłużej jej nie męczyć.
- Bella jest cała, w mojej posiadłości.
Chochlica wydała cichy krzyk, przyciskając obie dłonie do ust. W jej zielonych oczach zabłyszczały łzy, a z ciała uleciało całe napięcie.
- Boże! Naprawdę?! To cudownie! Zabierze mnie pan do niej? Kiedy mogę ją zobaczyć? Ona kazała panu do mnie zadzwonić, tak? Tylko dlaczego nie zrobiła tego wcześniej? Na pewno wiedziała, że będę się o nią martwiła! Tak samo jak ona martwiłaby się o mnie. I...
- Chwila! – Edward  uniósł rękę, a dziewczyna zamilkła.
Potem zaczął jej wszystko wyjaśniać, a ona słuchała z uwagą i skupieniem. Co chwilę jej oczy się rozszerzały. Na przykład gdy się dowiedziała, że jej przyjaciółka nic nie pamięta. Natomiast gdy powiedział jej o machlojkach Williama, krzyknęła "Wiedziałam!". Potem znów zamilkła i stała się na nowo uważnym słuchaczem. Zaakceptowała nawet to, że Bella nie chce na razie się z nią spotkać.
- Nie jest gotowa, rozumiem. – Alice westchnęła, bawiąc się serwetką. – Ale najważniejsze, że nic jej nie jest. Boże, w końcu będę mogła spokojnie zasnąć. Nawet pan nie wie jaka to ulga. Przez ostatnie dni wariowałam, że coś poważnego jej zrobili. I jak widać moje przeczucia są dobre! – Potrząsnęła głową, a jej brązowe włosy razem z nią.
- Zapewniam, że gdy tylko Bella będzie gotowa się z tobą spotkać, od razu dam ci znać. – Uśmiechnął się i dopił swoją kawę.
- Tak. Dziękuję. – Spojrzała na zegarek i westchnęła ciężko. – Muszę już iść, niestety. Naprawdę... naprawdę bardzo dziękuję za informacje. I proszę do mnie dzwonić w każdej chwili gdyby coś się działo.
- Obiecuję. – Podniósł się, uprzednio kładąc na stole dwudziesto dolarowy banknot. – Ja także dziękuję. I miło było cię poznać, Alice.
- Ciebie też. – Uśmiechnęła się, zbierając swoje rzeczy. – Proszę, uściskaj ją ode mnie.
- Obiecuję – powtórzył, odwzajemniając uśmiech i odprowadził ją do jej samochodu.
Ku jego zaskoczeniu dziewczyna pocałowała go w policzek, a potem wsiadła do auta i odjechała w tylko sobie znanym kierunku.
~*~
Cholera. Coś takiego jak szczęście jednak naprawdę istnieje.
David, czy też Eric, uśmiechnął się przysłuchując się rozmowie detektywa Cullena i jego uroczej znajomej. Miał opuszczać lokal gdy usłyszał to nazwisko. Cullen. Szczęście mu sprzyjało z czego był bardzo zadowolony. I choć para rozmawiała bardzo cicho, usłyszał że Bella znajduje się w posiadłości Cullena. Nie wiedział jednak czy chodziło o jego dom czy o coś innego. Ktoś taki jak ten gnojek pewnie ma więcej niż jeden dom.
Gdy para wyszła z kawiarni, David czekał już na parkingu w swoim wypożyczonym samochodzie. Widział do którego samochodu wsiada śliczniutka dziewczyna, a potem detektyw. Obu z nich numery rejestracyjne zostały zapisane na paragonie z kawiarni.
Śledzenie detektywa raczej nie wchodziło w drogę, więc wyjechał pierwszy. Mógł pojechać albo do swojej kancelarii albo do domu. Zważywszy na porę, wybrał to drugie. Dlatego David sobie odpuścił i wyjechał z parkingu jako pierwszy. Jutro coś z tym zrobi. Już nawet w jego głowie rodził się pewien plan. Jednak miał do czynienia z doświadczonym detektywem – musiał więc uważać na każdy swój ruch i wszystko dobrze zaplanować. Tak też zamierzał zrobić.
Po drodze do hotelu wstąpił do zaufanego sklepu i kupił odpowiedni sprzęt, który już kilka razy użytkował i spisywał się nienagannie.  Będąc już w pokoju, zapakował wszystko do sportowej torby, razem z bronią – naturalnie.
Teraz nie zawiedzie. Skończy z dziewczyną raz na zawsze. Wszystko powoli. Cierpliwie.


Dobry wieczór! Jejku, tyle czasu mnie tu nie było ;c A to wszystko dlatego, że mam Oblicze prawdy (zapraszam!). I nie mogę ukryć, że w moim życiu prywatnym się trochę namieszało. Nie miałam głowy, po prostu. Ale w końcu jestem z rozdziałem! I szczerze jestem z niego zadowolona – co zdarza się coraz częściej i sama się sobie dziwię. Nie, nie chcę łopatą, Ness! :* Z 23 postaram się szybko przybyć, bo będzie... gorąco. A może nie... Zobaczymy :D
Ściskam,
Mrs.Cross!