niedziela, 29 maja 2016

20. Rodzina może uczynić nas słabszymi, albo silniejszymi

Chociaż nie zdawali sobie z tego sprawy, popełnili błąd. Gdyby zaczekali do wieczora, najprawdopodobniej wszystko przebiegłoby zgodnie z ich pierwotnym planem. Nie zdając sobie sprawy, wybrali nieodpowiednią godzinę.
Jadąc w stronę nowego domu - kolejnego, który znajdował się na uboczu, oddalony o sporo kilometrów - nie wiedzieli, że powinęła im się noga. Żyli w błędnym przekonaniu, że wszystko poszło jak po maśle, a na ich twarzach malowało się zadowolenie.
Nie wiedzieli, że w lesie, zaledwie dwa kilometry od ich posiadłości, czy też kryjówki, był leśniczy. Wybrał się na spacer, by zobaczyć czy żadne zwierzę nie złapało się w pułapkę myśliwych. Ci dranie ciągle zastawiali sidła na sarny, niedźwiedzie i wszelką zwierzynę, jaka znajdowała się w tym lesie. Kilka biedaków udało mu się uratować. A czasami znajdował jedynie ślady krwi. W ten rejon zapuszczał się dość rzadko, ale w tamtym dniu poczuł potrzebę by tam się udać.
I słusznie. Kiedy spojrzał w górę, w prześwitach między koronami drzew zobaczył dym. Nie przejąłby się tym, bo przecież dym mógł lecieć z tego wielkiego domu. I niewątpliwie podążał od tamtej strony. Ale było go zbyt dużo, by pochodził z domowego paleniska. Mógł się mylić, ale dla spokoju ducha ruszył w tamtą stronę, opierając o ramię swoją strzelbę. Poza tym ogień mógł się palić w lesie i zająć drzewa. Jeśli tak było, na pewno wyrządziłby wiele szkód.
Gdy wypadł na wielką polanę zobaczył, że jego przypuszczenia były słuszne. Wielka posiadłość była pożerana przez ogień, jak przez wielką bestię. Odpiął od pasa krótkofalówkę i wezwał straż pożarną, podając dokładne współrzędne. Nie tylko dlatego, że ogień mógł rozprzestrzenić się na las, ale także dlatego, że ktoś mógł znajdować się w środku, chociaż nie słyszał żadnych głosów. A może znajdował się za daleko? Zrobił zaledwie dwa kroki, kiedy jego stopa o coś zawadziła i prawie się przewrócił. Początkowo myślał, że to kamień, jednakże po chwili spostrzegł coś wystającego spomiędzy trawy. Przykucnął i odsunął źdźbła trawy, spostrzegając... zatrzaśniętą kłódkę.
Odsunął się zaledwie metr, wycelował strzelbą i nacisnął spust. Głośny strzał, który padł, wystraszył ptaki siedzące na drzewach. Ale przez huk usłyszał jakby... krzyk? Czy to możliwe? Z oddali dobiegało wycie syreny, kiedy odrzucił kłódkę i podniósł klapę. A to, co tam ujrzał, przerosło jego wszelkie oczekiwania.
~*~
Jak obiecał, tak zrobił.
Pojechał z samego rana do domu Coldwellów i poprosił Megan, by pojechała z nim na komisariat. Nastolatka zgodziła się od razu, natomiast jej matka nie była z tego pomysłu zadowolona, jednak puściła córkę pod warunkiem, że będzie mogła im towarzyszyć. Edward od razu się zgodził, ale zastrzegł, że Samantha nie będzie mogła być przy córce w czasie przesłuchania.
Była 10:12 gdy weszli wraz z Tremainem do sali, w której czekał na nich już Michael. Jego oczy rozszerzyły się na widok córki, a twarz zrobiła się biała jak ściana. Matka dziewczyny stała w pomieszczeniu obok, przyglądając im się zza weneckiego lustra i przysłuchując dzięki małemu głośnikowi wbudowanemu w ścianę.
– Po co ją tu przywieźliście? – zapytał słabym głosem, nie odrywając wzroku od córki.
– Tato... – jej głos zadrżał – proszę. Powiedz im, gdzie jest David.
Usiadła obok niego i złapała go za dłonie skute kajdankami. Edward widział, że na moment się zawahała. Miał nadzieję, że na widok zapłakanej córki i na skutek jej próśb przestanie być taki uparty i zacznie wreszcie gadać. Inaczej zarówno detektyw jak i inspektor nie będą w stanie dłużej trzymać nerwów na wodzy.
– Tatusiu. Ja go naprawdę kocham. A on kocha mnie i byłam przy nim szczęśliwa. Czy to nie jest dla ciebie ważne? – Szybkim gestem przetarła policzki. – Proszę, tatusiu. Będziemy mogli znów być rodziną. Pomóż im, a wszystko ci wybaczę. Tylko powiedz im wszystko, co wiesz. Inaczej stracimy rodzinę.
Michael Coldwell, twardy zawodnik, cały drżał, a jego oczy lśniły od wstrzymywanych łez. To działa, przemknęło Edwardowi przez myśl gdy mężczyzna zacisnął dłonie, aż pobielały mu kłykcie. Spuścił głowę i... wybuchnął płaczem. Każdy człowiek ma swój słaby punkt, nawet jeżeli udaje, że nie posiada uczuć. W każdym z nas tkwi chociaż mała odrobina człowieczeństwa i jest coś, co nas rozkłada - na przykład rodzina.
Zarówno dla Coldwella jak i Edwarda były to słabe punkty. Mogli wydawać się niezniszczalnymi zawodnikami, ale nie w stu procentach. Najbliżsi wydobywali ich człowieczeństwo ponad twardy mur.
Jeżeli któryś z twoich bliskich cierpi, ty cierpisz razem z nim. Edward pamiętał moment, kiedy jego syn leżał w szpitalu na zapalenie płuc. Trwał przy nim dzień w dzień, godzina w godzinę. Do swojego biura nawet nie jeździł, bo nie byłby w stanie skupić się na czymkolwiek innym niż syn. On był wtedy najważniejszy i wszystko inne przestało się liczyć. Jednak zarówno Ian jak i rodzice byli przy nim i to czyniło go silniejszym zawodnikiem.
Rodzina może uczynić nas słabszymi, albo silniejszymi.
W przypadku Michaela, wszelkie mury pękły jak słaba tama. Płakał niczym dziecko, zaciskając kurczowo palce.
– Tak bardzo chciałem cię chronić, córeczko – zapłakał, a jego ramiona drżały. – To wszystko było dla ciebie.
– Powiesz im wszystko, tato? – zapytała, a z jej oczu nie płynęły łzy.
Edward nie widział w niej czternastolatki, będącej córeczką tatusia. Widział młodą i dzielną dziewczynę, zdeterminowaną i zakochaną. Doświadczenia, które ostatnio miały miejsce, na pewno na wywarł nią wpływ. Życie czasem nas zmusza byśmy szybciej dojrzewali. Tak jak i zmusiło jego.
Michael przez chwilę wpatrywał się w swoją córkę, a potem zaczął mówić.

Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Słowa Michaela Coldwella były szokiem dla wszystkich. Jego córki, żony, policjantów i Edwarda. Oczywistym było, że mężczyzna należał do "sekty", ale nikt nie spodziewał się tego, jaki miał w tym wszystkim udział.
Jego słowa, mimo płaczu, brzmiały głośno i wyraźnie. Gdy miał szesnaście lat, poznał niejaką Kate Bailey, starszą od niego o dwa lat. Michael przez ponad dwadzieścia lat żył w nieświadomości, że na świecie żyje syn, jego i Kate Dowiedział się o tym kilka miesięcy temu, gdy William Bailey zapukał do jego drzwi. Przez jakiś czas poznawali się nawzajem. Michael nie wiedział czym jego syn się zajmuje. A potem jakimś cudem został w to wplątany.
Miał do wyboru. Dołączyć albo wydać Williama. To był jego syn więc wiadomo co wybrał, prawda? Przez wiele lat nie uczestniczył w życiu syna więc teraz nie chciał zawieźć jako ojciec. Nie mógł pozwolić by trafił do więzienia. Miał tylko dwadzieścia siedem lat, a wiele życia jeszcze było przed nim.
Do tego Will wiele już wycierpiał w swoim życiu. Matka nigdy go nie kochała i nie okazywała pogardy względem niego. Nie był posłusznym dzieckiem i czerpał przyjemność z dokuczania młodszym i do tego słabszym. Lecz, jak opowiadał swojemu ojcu, zmienił się gdy dorósł. Zaczął studia prawnicze na uczelni Yale, co oczywiście Michael sprawdził i co okazało się prawdą. Zakochał się w Lucy Anderson, którą stracił na zawsze. To zmieniło jego poglądy, jak i jego samego.
Michael nie mógł posłać go do więzienia. Nie swojego syna. Tłumaczył się tym, że dzieliła ich wielka przepaść, bo stracili prawie trzy dziesięciolecia. Trwał u boku syna, by być pewnym, że nic się mu nie stanie. Gdyby ich więź stała się silniejsza, zacząłby go odwodzić od tego wszystkiego, co robił.
Porwanie Davida było jednak jego pomysłem. W końcu należał do grupy Williama, więc był zdolny do wszystkiego. Także do tego, by zrobić krzywdę jego córce. Willy też nie chciał by jego siostrze coś się stało, dlatego poparł pomysł ojca. Michael nie wiedział gdzie przebywała jego córka, dopóki nie wróciła i nie wspomniała o metalowych skrzyniach. Takich samych, jakie były zakopane w ziemi, za domem Williama.
W drodze dostali wiadomość o pożarze panującym w miejscu, które było celem ich podróży. To sprawiło, że każdy docisnął pedał gazu do podłogi. Straż pożarna była już na miejscu. Podobno wszystko zauważył leśniczy, który przypadkowo odkrył metalowe skrzynie, o których wspominał Michael. Straż gasiła pożar, a miejscowa policja zajęła się szukaniem i otwieraniem podziemnych skrzyń, w których znajdowali się ludzie. Niestety, nie każdy przetrwał. Nie mieli jeszcze informacji, kto został odnaleziony, kto był martwy a kto żywy. Nie wiedzieli także czy wśród odnalezionych znajduje się David Smith. A jeśli tak, mógł nie przetrwać tego co William i jego grupa dla niego zgotowali.
Dojechali na miejsce w niecałą godzinę. Dom na szczęście nie spłonął całkowicie, dzięki szybkiemu przybyciu strażaków. Na wielkiej polanie znajdowało się także kilka ambulansów. Wysiadając z samochodów Edward zauważył kilka czarnych worków, w których znajdowały się ciała. Osoby, które przeżyły siedziały na ziemi, okryte kocami i każdym z osobna zajmował się lekarz. Detektyw z daleka widział, że każdy jest wychudzony i przerażony. Ale nic dziwnego zważywszy na to, że przez długi czas byli więzieni w podziemnych skrzyniach pogrążonych w mroku.
Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę grona ocalałych. Nie wyglądał tak samo. Miał zapadnięte policzki, brodę i dłuższe, przetłuszczone włosy. Jednak mimo tych zmian, Edward rozpoznał w nich chłopaka Megan. Gdy się zbliżał, David przeniósł na niego wzrok błękitnych oczu, w których był widoczny strach. W pierwszej chwili detektyw był pewien, że jest wywołany tym, co przeszedł. Kto by się nie bał?
– Nazywam się Edward Cullen i jestem prywatnym detektywem. – Na potwierdzenie swoich słów pokazał swoją legitymację. - Za chwilę powiadomię...
– Co z Megan? – zapytał, przerywając mu wpół zdania.
Stało się oczywistym, że strach w jego oczach nie był efektem przejść, jakie go spotkały, bo gdy tylko Edward zapewnił go, że dziewczyna jest cała i bezpieczna, z jego ciała uleciało całe napięcie, a z oczu zniknął lęk.
– Chciałbym się z nią zobaczyć, panie Cullen.
– Zobaczysz się – zapewnił. – Ale jeszcze nie teraz. Musisz przejść szereg podstawowych badań. Potem przewiozą cię do szpitala i tam będziesz mógł zobaczyć się z Megan. O ile jej matka wyrazi na to zgodę.
Chłopak wyraźnie się skrzywił, bynajmniej nie z bólu.
– Czyli jej nie puszczą. Od zawsze zabraniali nam się spotykać, bo uważali, że zrobię jej krzywdę. Nie brali pod uwagę tego, że ją kocham i chcę ją chronić. Wiem, że brzmi to głupio, bo przecież ona ma dopiero czternaście lat.
– Teraz sprawa się zmieniła, Davidzie. Gwarantuję, że Samantha pozwoli jej przyjść do szpitala by cię odwiedzić. Zostawiam cię teraz w dobrych rękach, ale później będziemy musieli jeszcze porozmawiać, jasne?
– Jasne.
Edward oddalił się aż do linii lasu, by móc w spokoju porozmawiać przez telefon. Usłyszał jak za jego plecami ktoś woła, że odnaleziono kolejne ciało. Odruchowo spojrzał w dół, by się upewnić, że nie zobaczy żadnej kłódki. Nic takiego nie zauważył. Wybrał numer z długiej listy kontaktów i przyłożył urządzenie do ucha, wsłuchując się w sygnały. Pierwszy... drugi... trzeci...
– Eric Smith, słucham? – Głos mężczyzny był cichy i lekko zduszony, jakby przed chwilą płakał, czego nie można było wykluczyć.
– Panie Smith, z tej strony Edward Cullen.
– Czy jest coś nowego w sprawie mojego syna?
Nadzieja. W tym pytaniu wyraźnie było ją czuć. Rodzina nigdy się jej nie pozbywa. Nawet jeśli minie kilka długich lat, od zaginięcia dziecka, oni zawsze mają w sobie płomyk nadziei, który nigdy nie wygaśnie.
– Pański syn jest już pod opieką lekarzy. Jest wychudzony, ale nic mu nie będzie.
Po drugiej stronie nastała cisza. A potem... Edward po raz kolejny tego dnia usłyszał, jak ktoś wybucha płaczem.

Stał na szpitalnym korytarzu, wciskając dłonie w kieszenie dżinsów. Nie przeprowadził jeszcze przesłuchania Davida i rozważał opcje, czy nie zrzucić tego zadania na Nicka albo Simona. Byłoby mu to na rękę, zważywszy na fakt, że nienawidzi przebywać w szpitalu. Uciec nie mógł, chociaż bardzo by chciał znaleźć się w tej chwili w innym miejscu.
Michael Coldwell został przewieziony do aresztu i tam miał czekać na rozprawę sądową. Nawet pieniądze nie pomogą mu się wywinąć z tej sytuacji. Jego prawnik, Adam Darknell, złożył podanie o zwolnienie za kaucją. Ku ich niezadowoleniu prokurator Gottesman z miejsca je podarł w strzępy.
Policja już szukała Williama Baileya. Edward podejrzewał, że to on wysłał zdjęcia obciążającego swojego ojca, jednak jego pobudek nie rozumiał. Gdyby strażacy nie ugasili w porę pożaru, przeciwko mężczyźnie mieliby tylko słowa Michaela i najprawdopodobniej Davida. Jednakże udało im się znaleźć wiele obciążających dowodów.
Davida na pewno nie ominie odpowiedzialność karna, ale może dostać jedynie wyrok w zawiasach. W końcu sam padł ofiarą i ledwo uszedł z życiem. Wszystko zależało od sędziego i ławy przysięgłych. Albo podarują chłopakowi nowe życie albo zniszczą je po raz kolejny.
Przez cały czas odsuwał od siebie informację podaną przez Coldwella i która wstrząsnęła nim do tego stopnia, że przez parę dobrych minut stał jak wmurowany, a jego serce tłukło mocno w jego piersi.
Jeszcze nie dostał części dokumentów z domu Baileya, o którą poprosił Tremaina i która rozwiałaby jego wątpliwości, wywołane słowami Michaela. Być może w ogóle takich papierów nie było, albo zostały pożarte przez ogień. Nie wiedział, który z wariantów bardziej by go ucieszył. Stojąc obok dystrybutora z wodą zamknął oczy, mocniej zaciskając dłonie.
– Lucy nadal była jego jedyną miłością – mówił Michael, obracając w dłoniach plastikowy kubek z wodą. – Willy wiele razy powtarzał, że nie ma na świecie kobiety, która zajęłaby jej miejsce. Nie był w stanie kochać żadnej innej. To po jej stracie się tak zmienił, jak mówiłem. Liczyłem, że wróci na dobrą drogę. W końcu to mój syn. Znałem go krótko, ale chciałem dla niego jak najlepiej. Była taka jedna dziewczyna, bardzo młoda i ładna. – Jego ramiona uniosły się i gwałtownie opadły, gdy głośno westchnął. – Poznałem ją. Była naprawdę uroczą, młodą damą. Od razu ją polubiłem. I wiem, że nie miała nic wspólnego z machlojkami mojego syna. Wiecie, to była jedna z panienek z dobrego domu. Brzydziła się zła. Poza tym Willy mnie zapewnił, że ta dziewczyna dla niego nie pracuje. Myślałem, że dzięki niej mój syn znów będzie taki, jak przed utratą Lucy. Nic bardziej mylnego. Willy powtarzał uparcie, ze nie i chce ją tylko przerżnąć. Ale była zbyt ciekawska, jak mówił mój syn i znalazła papiery świadczące o tym, jak wielu przestępstw się posunął. Dlatego kazał ją zabić. Nazywała się Bella. Bella Swan.
Witajcie kochani! Mam nadzieję, że rozdział przypadnie do waszego gustu. Co do mnie... chyba jestem zadowolona. Wszystko wyszło tak, jak tego chciałam. No i zakończenie... Jak sami widzicie, powoli blog dobiega końca. Co nie znaczy koniec mojej działalności - mam nadzieję.
Nie mogę obiecać, że rozdział pojawi się szybko. Ostatnio mam sporo na głowie i wolnego czasu jest... naprawdę niewiele. Bywają dni, kiedy wychodzę rano i wracam dopiero wieczorem, do tego strasznie zmęczona. A bywają dni takie jak dziś, kiedy mam kilka godzin wolnego czasu i mogę usiąść coś napisać, co - jak widzicie - wykorzystałam i mam nadzieję, że dobrze to wykorzystałam.
Jeśli zauważycie jakieś błędy - piszcie. Nikt nie jest nieomylny i zdaję sobie sprawę, że mogą być błędy. Nie tylko gramatyczne czy literówki, ale mogłam coś pomieszać. Nikt przecież nie jest doskonały.
To co, ja już zmykam, bo jestem potrzebna w innym miejscu.

Pozdrawiam gorąco,
Mrs.Cross!