niedziela, 21 lutego 2016

16. Przeszłość dogoni cię im szybciej będziesz uciekać



Wspomnienia.
Mogą nas zniszczyć.
Albo wzmocnić.
~*~
 Gdzie jesteś, głupi smarkaczu?  Głos mężczyzny był głośny, chrapliwy i wrogi. A nawet przerażające. - I tak cię znajdę. Nigdy mi nie uciekniesz!
Chłopiec schował się w łóżku, a po jego policzkach spływały łzy. Tak bardzo się bał. Wiedział, że jeśli ten pan go znajdzie, to go skrzywdzi. Już nie raz od niego dostał, bo niedobry pan nie zważał na to, że bije małe dziecko. Był zły. Bardzo zły. Nawet mamusia mu to powtarzała. Mamusia też bała się złego i brzydkiego pana. Zawsze mówiła, że ma przed nim uciekać, by go nie skrzywdził. Leżąc skulony, zawinięty w kołdrę, z piąstką przy ustach, nasłuchiwał coraz głośniejszych kroków.
Proszę, proszę. Niech mnie nie znajdzie. Chcę do mojej mamusi.
Skrzypnęły drzwi, prowadzące do pokoju, przez co odgłos kroków się nasilił.
 Wiem, że tu jesteś, bękarcie.  Chłopczyk usłyszał coś, co brzmiało jak odpinany pasek, zapewne od spodni. Wiedział też, że zły pan stoi przy łóżku.  Lepiej pokaż mi się od razu, wtedy będzie mniej bolało.
Miedzianowłosy wiedział, że to jest kłamstwo. Jeśli zły pan go tutaj odnajdzie, będzie bolało tak samo, jak gdyby sam wyszedł ze swojej kryjówki. Ale nie wyjdzie.
Słyszał jak mężczyzna otwiera drzwi szafy, czuł jak łóżko, w którym się znajdował, zostaje przesunięte, a potem nawet otwarte. Właśnie wtedy wstrzymał oddech i nie poruszył się nawet o milimetr.
 I tak cię znajdę, gówniarzu  warknął, wychodząc z pokoju.
Edward pozostał w swoim ukryciu jeszcze przez chwilę. Z drugiego pomieszczenia, zapewne z salonu, usłyszał przeraźliwy, kobiecy krzyk.
Mamusiu!

Usiadł gwałtownie na łóżku, wciągając życiodajne powietrze, przez otwarte usta. Serce dudniło mu tak mocno, jakby za chwilę miało mu rozszarpać pierś na drobne kawałki. Całe ciało miał pokryte lepką warstwą potu, a kosmyki włosów przylepiły mu się do czoła.
 Kurwa mać  warknął, zrywając się z łóżka.
Nienawidził koszmarów. Były tak realistyczne, że po przebudzeniu pamiętał każdy ich najdrobniejszy szczegół. Pamiętał nawet zapachy, chociaż w snach nie powinno się ich czuć.
Wyjątki stanowią jedynie wspomnienia.
Spojrzał na godzinę, wyświetlaną na elektrycznym budziku. Trzecia czterdzieści trzy. Poszedł do łazienki, gdzie wziął szybki i zimny prysznic, zmywając z ciała ślady po złym śnie. Powinien się do tego przyzwyczaić. Ale czy to jest w ogóle realne?
Piętnaście minut później siedział w kuchni i pił mocną kawę, rozbudzając się do końca i uruchomił laptopa, a potem otworzył ostatni raport.
Megan się odnalazła, a cała sprawa była zagmatwana. Dziś zamierzał pojechać do domu Coldwell'ów, chociaż nie wie, czy uda mu się porozmawiać z dziewczyną. W drodze od Belli do swoich rodziców, zadzwonił do Michaela. Jego reakcja go zdziwiła i nasiliła kolejne ziarenko wątpliwości.
 Moja córka wróciła i żyje, więc już nie musi pan tutaj przyjeżdżać i zajmował się dalej tą sprawą.
Jednie tyle usłyszał od mężczyzny. Nawet nie wyczuł w jego głosie radości, ale napięcie. Może ktoś go szantażuje? Z rozmowy z Nick'em, dowiedział się, że ktoś zadzwonił do Colwell'ów mówiąc, ze ich córka jest w parku. I faktycznie, była tam. Siedziała wystraszona na ławce, praktycznie nic nie kontaktując. Może była naćpana? Włosy miała przetłuszczone i pozlepiane od krwi, ubrania rozdarte i mnóstwo siniaków.
Nie rozumiał. Po co ktoś najpierw ją porwał, pobił, być może także i zgwałcił, a potem zadzwonił do rodziców dziewczyny i podał im ją jak na tacy? Nie, tutaj definitywnie coś było nie tak.
Musiał jechać do Coldwell'ów i porozmawiać z nastolatką, by dowiedzieć się czegokolwiek, co dałoby nowy trop w śledztwie, od którego nie zamierza odstąpić. W końcu musi odnaleźć jeszcze Davida.
Zastanowił się, dlaczego Michael nie współpracuje z policją, nawet po tym, jak jego dziecko się odnalazło. Może faktycznie ktoś ich szantażuje? Albo coś innego jest na rzeczy.
Gdyby ktoś porwał Ian'a, a po jakimś czasie oddał go żywego i tak by nie odpuścił, tak jak uczynił to ojciec nastolatki. Co więcej, nadal by pragnął ich odnaleźć za to, że jego dziecku stała się krzywda.
Miał nadzieję, że mężczyzna z portretu pamięciowego, utworzonego dzięki Eric'owi, niedługo się pojawi na horyzoncie. Byłoby to przełomem w sprawie. Jeśli chciałby współpracować, bez problemu mogliby odnaleźć chłopaka i dowiedzieć się kto stał za porwaniem nastolatki. Jednak czy nie lepiej byłoby go mieć pod obserwacją w razie czego? Gdyby go zgarnęli, ci, których szukają, dowiedzieliby się, że są zagrożeni i Bóg jeden wie, co mogliby zrobić.
Wziął głęboki wdech i wrócił na górę, gdzie bezszelestnie wszedł do pokoju syna. Uśmiechnął się, opierając o framugę drzwi i skrzyżował ramiona na nagiej piersi. Cieszył się, że go ma. ten chłopiec to sens jego istnienia. Chociaż nienawidził Sary, za to, że chciała usunąć ciążę, był jej wdzięczny, że dała mu taki skarb.
To był najlepszy prezent, jaki Edward Cullen kiedykolwiek otrzymał od losy. Najlepsze, co go spotkało po tylu ciężkich latach. Wierzył, że Ian jest wynagrodzeniem za to, że ciągle życie rzucało mu kłody pod nogi. Wynagrodzeniem za tyle lat cierpienia. Teraz wszystko się układało. Skrycie bał się, że coś może się złego stać. Nie bał się o siebie. Bał się o syna. Edward był gotowy przyjąć na siebie nawet największe cierpienie i ból, byle chronić swoje dziecko. Był nawet gotów zginąć.
Bo tak powinien postępować każdy rodzic.

Nie zasnął już. Nawet nie próbował. Wspomagał się za to kawami, które na pewno nie wpływały korzystnie na jego organizm. Niedługo Carlisle zmusi go do ponowienia badań kontrolnych. Ostatnie wyszły nie najgorzej, ale było to jakieś pół roku temu. Przez ten czas wypił tyle kaw, że z łatwością wszystko mogło ulec zmianie na gorsze.
Nad ranem zaczęło mu dokuczać kontuzjowane kolano, przez które musiał pożegnać się z koszykarstwem. Niejednokrotnie się zastanawiał, czy gdyby nie ten przeklęty wypadek, byłby teraz detektywem. Zapewne nie. Istnieje też możliwość, o której wolał nawet nie myśleć, że nie byłoby Ian'a. Zamiast na prawo, poszedłby na studia sportowe. Może w liceum dostałby nawet stypendium, bo gdy miał siedemnaście lat i grał w drużynie szkolnej, na to właśnie się zapowiadało. Pewnie też byłaby to inna uczelnia i nie spotkałby na swojej drodze Sary Lawson.
Nie ulega wątpliwościom, że jego życie bez zerwanej rzepki wyglądałoby inaczej. Więc chociaż dawniej cierpiał z powodu utraconych marzeń o karierze sportowca, teraz bardzo się cieszył z takiego przebiegu zdarzeń. Zyskał w ten sposób coś o wiele więcej, coś bardziej wartościowego - Ian'a.
A mówiąc o chłopcu, Edward usłyszał ciche wołanie z piętra i szczekanie Chappiego. Ian jeszcze nie wymyślił innego imienia, więc zanosi się na to, że husky Chappiem już zostanie. Chociaż dzieci są bardzo nieprzewidywalnymi istotkami i nigdy nic z nimi nie wiadomo.
Odstawił pusty kubek po kawie na szklany stolik. Nie pamiętał, która to już. Po wypiciu czwartej, po prostu przestał je liczyć.
Gdy wszedł do pokoju, zobaczył swojego trzyletniego synka pośrodku łóżka, siedzącego na kołdrze w samochodziki, i ciągnącego niewinnego szczeniaka za sierść.
 Ian, co ty robisz z tym psem?  zapytał rozbawiony, całując synka w czółko i odgarnął mu kilka kosmyków z czoła.
 Bafiem siem  odpowiedział, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. Edward wątpił czy to, co robił, było dla Chappiego zabawą. Chłopiec przestał zamęczać zwierzę i wdrapał się swojemu ojcu na kolana.  Tatusiu, pójdziemy dziś na lody?
 Nie mogę  westchnął. Nienawidził odmawiać czegokolwiek swojemu synowi. Zawsze wtedy czuł się podle i tak samo czuł się teraz.  Ale obiecuję, że jutro spędzimy cały dzień razem  dodał, widząc jego smutną minę. Przytulił go do siebie, wziął na ręce i zszedł na dół, a czworonożny przyjaciel chłopca ruszył usłużnie za nimi.
 I odfiedzimy Joss?  Ian uśmiechnął się słodko.
 Odwiedzimy – obiecał  ale tak naprawdę Jocelyn ma na imię Bella  wyjaśnił, sadzając synka na krześle przy stole, a sam zajął się robieniem płatków czekoladowych.
 Bella. Supel. Jak w tej bajce. O potfose. Tatusiu, jak siem nasyfała?
 "Piękna i Bestia"  przypomniał z uśmiechem.
Bella była bardzo piękna, pomyślał, a potem poświęcił czas synkowi, bo wiedział, że niedługo będzie musiał na nowo zająć się pracą

Posiadłość państwa Coldwell'ów była imponująca. Miała co najmniej dwieście metrów kwadratowych, dwa piętra, garaż na jakieś cztery samochody, a za domem znajdował się duży basen. Ogród, który otaczał dom, był piękny i zadbany, zapewne dzięki specjalistom. To są właśnie Ci ludzie, którzy wyręczają się innymi, nawet w przyziemnych pracach domowych.
Zatrzymał volvo na podjeździe, zgasił silnik i zaciągnął hamulec ręczny, a następnie wysiadł z samochodu i zadzwonił do drzwi domu Coldwell'ów.
Nie zamierzał odpuścić.
~*~
Podobało jej się tu. I gdyby od niej to wszystko zależało, zostałaby w tym miejscu do końca życia. Wiedziała, że to jest, niestety, niemożliwe. Nie może ciągle uczestniczyć w życiu Edwarda, ani nadużywać jego dobroci. Tak wiele jej już pomógł, że czuła się z tego powodu bardzo winna. Ma ważne sprawy na głowie. Cudownego synka, własną firmę detektywistyczną, a teraz jeszcze ona zwaliła mu się na głowę. Chciałaby to zmienić, ale tkwiła w martwym punkcie. Wiedziała jedynie, że ma na imię Bella. Gdyby przypomniała sobie też nazwisko, byłoby zdecydowanie łatwiej. A może Bella, to jakiś skrót?
Jęknęła cicho i zamknęła oczy, leżąc w dużym łóżku. Od całodniowych rozmyślań i od prób by cokolwiek sobie przypomnieć, rozbolała ją głowa, a nie miała żadnych leków.
Gdy Edward od niej odjechał, postała jeszcze chwilę na pomoście, analizując całą sytuację. Czy gdyby nie jego telefon, pocałowaliby się? Przez jakiś czas miała taką nadzieję, ale w końcu doszła do wniosku, że przystojny detektyw może mieć każdą, więc po co mu ktoś, kto nie wie nawet jak się nazywa? Następnie poszła do domku, gdzie wzięła szybką kąpiel i położyła się spać.
Następny dzień postanowiła wykorzystać jak najlepiej i jak najproduktywniej. Wypakowała do dużej szafy ubrania, które kupił jej Edward, oraz rozpakowała kosmetyki do szafki w łazience. Musiała zacząć sobie gdzieś zapisywać, ile na nią wydał, by potem móc mu to wszystko oddać, gdy odzyskam pamięć. Chociaż istnieje możliwość, że wcześniej była biedna jak mysz kościelna, bez grosza przy duszy.
Do tego, oprócz zadamawiania się, porozglądała się po całym domku. Było tu naprawdę cudownie. I wszystkie pomieszczenia były czyste, tuszując długą nieobecność mieszkańców. Podejrzewała, że Edward poprosił kogoś, by się zajął tą sprawą. 
I znów poczuła się źle, z powodu tego, jak wiele dla niej robił. Wątpiła by na świecie był drugi taki człowiek, który pomaga bezinteresownie osobom z amnezją.
Edward Cullen był unikatem.
~*~
Zanim podjął taką, a nie inną decyzję, zastanowił się kilka razy i rozważył wszelkie za i przeciw. I w końcu postanowił tak, a nie inaczej. Zrobienie tego kroku, miało dawać mu bezpieczeństwo. Gdyby nie to, może już niedługo wszystko wyszłoby na jaw? Nie da się złapać. Zbyt wiele miał do stracenia. Tak, jego miłością była Lucy. Nigdy nie zakochał się ponownie, chociaż niektórzy mogli twierdzić inaczej, bo sam ich w takim przekonaniu utwierdził. I nie zamierzał tego zmieniać. Te kłamstwo dawało mu kolejną dawkę bezpieczeństwa.
Grał w grę, o której nikt nie miał pojęcia. Nikt nie wiedział kto jest pionkiem, który zostanie wyeliminowany jako kolejny.

Cześć! Wiem, znów nawaliłam na całej linii, bo rozdziału długo nie było, ale nie dałam rady inaczej, mam nadzieję, że to zrozumiecie. Szkoła, sprawy rodzinne.. Chociaż się chce, nie samym blogiem człowiek żyje. Na wstępie chcę podziękować Nessie, za pomoc w budowaniu zdania po polsku, a nie po polskiemu. No i nie tylko za to. Ogólnie, za... wszystko dziękuję :)
Kolejna sprawa. 
Miało to być na święta, ale niestety, nie dałam rady się wyrobić, więc daję je teraz, jako spóźniony (mega spóźniony) bonus świąteczny :) Nessa poleca do opowiadania Nightwish - While Your Lips Are Still Red.


To tyle ode mnie. Za wszelkie błędy przepraszam. Dobranoc!
Pozdrawiam,
Mrs.Cross!